Korzystając z okazji, iż jest to mój pierwszy post na forum, chciałabym się jednocześnie przywitać i przedstawić. Tak więc, dzień dobry, jestem Ecrivain i miło mi Was poznać. Zarejestrowałam się na tym forum w celu rozwiania moich pewnych wątpliwości pośrednio związanych z moim problemem z identyfikacją, lecz skoro już tu jestem, postanowiłam coś skrobnąć do tego wątku. Nie bijcie mnie za ewentualne potknięcia. No i z góry przepraszam za ewentualne literówki, postaram się nie wysłać w eter tekstu pełnego błędów, aczkolwiek z moją sprawnością na klawiaturze telefonu może mi się to nie udać.
Może opowiem o moim związku z Enneagramem. Od kilku miesięcy interesuję się nim. Początkowo wytypowałam się na przeciętnie zdrową szóstkę, co utrzymywałam przez kilka miesięcy. Było co prawda kilka nieścisłości, ale generalnie motywacja i lęk wydawały mi się moje, a to chyba jeden z najważniejszych aspektów... Nie?
Kilka tygodni temu poczułam, że coś w moim życiu zaczęło się zmieniać (generalnie zaczęło już pół roku temu, ale te zmiany nabrały pędu jakieś dwa miesiące temu). Zaczęło się też zmieniać moje spojrzenie na świat, byłam pewna, że wchodzę na wyższy poziom zdrowia szóstkowości.
Wątpliwości co do mojego enneatypu rozpaliła bliska przyjaciółka (również zainteresowana Enneagramem, choć bardziej w roli ciekawostki), która pewnego dnia stwierdziła, że jestem dość dwójkowa, miejscami nawet bardziej niż szóstkowa. Zaczęłam weryfikować swój Enneatyp, po czym zaczęłam, poza lojalistą, rozważać również typ drugi i dziewiąty.
Początkowo typ drugi wydawał mi się nawet odpowiedniejszy od szóstego, pod względem motywacji i lęku (w sumie nadal tak twierdzę). Jest jednak we mnie coś, co chyba przeczy dwójkowości - lęk przed bliskością, zarówno psychiczną, jak i fizyczną. Ba, ostatnio zrozumiałam, że od przynajmniej roku wysyłam wibracje osoby chłodnej, izolującej się, nieprzyjemnej, może nawet gardzącej innymi - rzecz jasna, niecelowo. Od podobnego czasu zmieniłam też spojrzenie na siebie - uznałam siebie za bezużyteczną, stałam się bierna, niewidzialna (trochę kojarzy mi się to z dziewiątką). Spowodowało to,że zaczęłam się wycofywać, wolałam skrzywdzić siebie, niż innych swoją osobą. Wcześniej byłam bardzo dwójkowa, jednak w końcu nieprzyjemne doświadczenia z ludźmi odbiły mi się na psychice.
Jak wyglądało moje dzieciństwo? Mam problem z jednoznacznym określeniem. Scenariusz mojego dzieciństwa to "reagujące dziecko i neutralny/obojętny rodzic" (być może pomyliłam nazewnictwo, wybaczcie). Miałam raczej ciężkie życie, ale nie mogę powiedzieć na pewno, że dominującym uczuciem był lęk. W sytuacjach, gdzie wypada się bać, naturalnie się bałam, ale myślę, że na podobnym poziomie rozwinęła się u mnie triada emocji/wstydu. Z triadą gniewu/działania wyglądało to u mnie inaczej - nie pamiętam, czy tłumiłam gniew, czy zwyczajnie go nie odczuwałam. Obecnie zdarzają mi się wybuchy złości, ale raczej nie mam skłonności do nienawidzenia innych. Co do działania - do ukończenia podstawówki próbowałam angażować się we wszystko, w co miałam okazję, poczucie bycia potrzebną, lubianą za to co robię było dla mnie motorem do życia. Na kilka lat to zniknęło, wyciszyłam się, "zniknęłam". Przywykłam do tego stanu rzeczy. Dopiero ostatnio zaczął mi wracać do tego bakcyl, kiedy wręcz wbrew sobie zaczęłam być angażowana do różnorakich działań. Dopiero uczę się wychodzić z cienia, ale już widzę, że poczucie bycia potrzebną, robienia czegoś, oraz usłyszenie" dziękuję" (zwłaszcza od bliskiej osoby) za coś mnie uszczęśliwia jak mało co i daje mi siłę do dalszej walki. Mam jednak tendencję do przeciążania się, braniana swe barki zbyt dużej ilości zobowiązań. Jeżeli się z nimi nie wyrobię, jestem na siebie wściekła.
Mam problem z wyluzowaniem się. Zwykle to ja jestem tą, która wszystko trzyma pod kontrolą, nie chcę stracić czujności. Wręcz nie potrafię odpuścić i się dobrze bawić, bo a to czegoś mi nie wypada, a to boję się zbłaźnić przed innymi, a to zwyczajnie nie bawi mnie coś. Z reguły wolę usiąść gdzieś z boku i obserwować, jak moi bliscy dobrze się bawią. Czasami włączę się w jakąś grę zespołową, bawię się całkiem dobrze, ale nie zatracam się w niej tak jak inni.
Bywałam zaborcza o tych, na których mi zależy. Nie okazujętego otwarcie, ale lęk przed tym, że moi bliscy przestaną mnie kochać, że nie zasłużyłam na ich miłość, że nie będę w stanie tej miłości im zapewnić ma silny wpływ na moje zachowanie. Jeżeli czuję, że są bardzo blisko mnie mam energię do życia. Jeżeli zajmą się swoimi sprawami, czuję pustkę, że jestem samotna, niekochana. Mija to, gdy ponownie do mnie "wracają" - zapominam o wszelkich urazach do nich, jestem szczęśliwa tylko za to, że są. Do końca podstawówki dość to okazywałam, potem uznałam, że wolę usunąć się w cień i cierpieć z samotności, niż ranić tych, których kocham. Dziś bliżej mi do tej drugiej postawy, jednak jest "zdrowsza" - umiem rozróżnić, kiedy na serio powinnam się odsunąć, a kiedy mogę wyjść z cienia.
Długo miałam tendencję do nieszanowania samej siebie. Nazywanie siebie w myślach szmatą wręcz było dla mnie rozluźniające. Nie chciałam wyładowywać swojej frustracji na zewnątrz, ukrywałam ją w sobie. Gdy ponownie zaczęłam udowadniać sobie i innym, że jestem coś warta, ta skłonność minęła.
Jestem raczej ambiwertykiem, choć mam skłonność do przeżywania wszystkiego w środku. Chowam swoje wspomnienia, emocje, uczucia głęboko, pilnuję je jak skarbu - mogą mi zabrać wszystko, ale nikt mnie nie pozbawi tego szczęścia.
Mam nadzieję, że pomożecie ustalić mi mój enneatyp. Dziękuję wytrwałym za przeczytanie tego do końca.