Och, właśnie miałam napisać, tylko zapomniałam hasła i piszę z nowego konta.
Po pięciu miesiącach wychodzenia z depresji i pracy nad samą sobą - a to jest chyba najcięższy rodzaj pracy - poprawa jest widoczna, powoli uczę się mówić o swoich uczuciach, przez co czasami wychodzę na egoistkę, bo ludzie przywykli do tego, że nie mam własnego zdania. Czuć już zaczynam (wielki sukces!), aczkolwiek nie jest to tak emocjonalne jeszcze, jak bym tego chciała. Miewam wahania nastrojów, jednego dnia potrafię wpaść w wielki entuzjazm, wielką wściekłość i wielkiego doła, ale myślę, że to jest tak na początku normalne, jak się tłumiło wcześniej uczucia, a potem się to w jakimś stopniu ustabilizuje. Często się spotykam z reakcją, jak o czymś mówię: ,,Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?". Ludzie są czasem bardzo zaskoczeni.
Nie jestem już wyizolowana, a przynajmniej nie tak drastycznie, jak wcześniej. Mam jedną wieloletnią zaufaną przyjaciółkę, która była ze mną przez cały ten czas, oraz kolejne trzy osoby na etapie koleżanko-/kolego-przyjaciół (jeszcze nie przyjaźń, ale już nie koleżeństwo; mówię o świecie rzeczywistym, no bo jeszcze internet, rodzina, enneagram, różne strony, nawet zwierzęta, wiadomo). W miarę potrafię rozmawiać już z ludźmi, najbardziej lubię z nieznajomymi, na przykład w autobusie, kiedy ktoś przysiada się do mnie, rozmawiamy, wychodzi, a ja nawet nie wiem, jak miał na imię. To jest wspaniałe i tajemnicze takie, tym bardziej, że dla mnie nie ma różnicy, czy zagadam do kogoś, kogo znam, czy też nie, bo to jest i tak jedna i ta sama nieśmiałość.
Frustrują mnie natomiast moi rodzice, czuję się przez nich czasami sparaliżowana w działaniu (niedługo pełnoletnia, uświadomiłam to sobie może przed przedwczoraj). Próbowałam z nimi rozmawiać, ale ciężko jest do nich dotrzeć, z resztą sami pamiętacie jak wygląda dzieciństwo typowej Dziewiątki.
Aktualnie jestem spokojnym flegmatykiem, chociaż ciągnie mnie bardziej w sangwiniczną niż w melancholiczną stronę. Bez zmian 9w1, także ISFP, moja osobowość się podobno dopiero kształtuje, i faktycznie odczuwam, że jestem inna, o wiele bardziej inna niż kiedyś. Swój poziom zdrowia szacuję na 7, bo to on chyba odpowiada depresji (?), ale wiem, że jednego dnia przecież wszystkiego nie załatwię, zatem staram się trzymać.
Aktualnie mam taki trochę jakby zastój, ale wiem, że żeby później było widać efekty, to trzeba najpierw pracować, nawet jeśli ich nie widać. Pracuję aktualnie nad tym, żeby nie być takim typem osoby - naprawdę nie potrafię znaleźć słów, aby to określić - no, powiedzmy, typem ,,wiecznie przytakującego przyczłapa", co rozumiem jako typową taką wycieraczkę, która przeczy sama sobie, stara się nie sprawiać kłopotu i używa strasznie zmanierowanego języka składającego się głownie ze słów-tików (nie wiem, mhm, nom..., tak? itd.) związanych z wygodnictwem nieposiadania własnego zdania lub przerywania rozmowy w najbardziej fascynującym jej momencie. :') I nad organizacją czasu muszę pracować, bo to także fatalnie. Postawiłam sobie dwa cele: zmienić swoje życie, to wiecie, i być najlepszą uczennicą z pewnego przedmiotu, na którym mi bardzo bardzo zależy, i to tym celom właśnie staram się wszystko przyporządkować.
Szczerze podziwiam tych, którzy przeczytali do końca...
