http://www.taraka.pl/satori_sluch
Chciałbym zwrócić uwagę na ten fragment
Niestety samo satori sprawy nie załatwia - jest raczej światełkiem naprowadzającym na cel, A droga wiedzie przez transformację negatywnych emocji i przekonań. Brrrr......Podjęcie decyzji o zmianie trybu życia było zaiste punktem kluczowym. Stanowiło kulminację trwającej od wielu lat sagi niedostatku, jaka pod różnymi postaciami usiłowała podawać się za mnie. Jedna rzecz była pewna, i do tej jednej rzeczy dojrzewałem. Musiał nastąpić kres ofiary, ponurego miejsca w którym widziałem siebie, posądzając o zaistniałą sytuację wszystko inne - pecha, geny, pochodzenie społeczne czy niewesołą sytuację w kraju. Innym imieniem tego miejsca były: ciągnące się bez końca finansowe kłopoty, brak wiary w możliwość wykreowania modelu życia, który przynosiłby obfitość, ociężałość i rezygnacja, owocujące przeklętym i nieusuwalnym poczuciem, że nic nie warto, i tak dalej. I dlatego podjęcie decyzji o zmianie stanowiło główną ideę scenariusza. Był to jego motyw naczelny, dzięki któremu światło mogło wedrzeć się i dokonać reszty.
Ponieważ lata prób zmienienia sytuacji na lepsze własnym sumptem nie wydały owocu, pozostało brnąć przed siebie w przeświadczeniu, że, co by się nie działo, to nigdy więcej tamto. Nie wiem jak ma być, ale nie tak. I prosić o pomoc, wołać, modlić się czy po prostu pytać - kim, do cholery, jestem? (tfu!, skoro nie tamtym, to - kim?!). Zgodnie z przeczytanym zasobem lektur, liczyłem, że światło mi odpowie. Że jakoś, z tego wszystkiego, skrystalizuje się cudnie mój nowy zawód.
Piszę to miedzy innymi po to, aby podnieść na duchu wszystkich, którzy znajdują się, lub wkrótce się znajdą w kanale przejściowym. Satori, jak i wszelka praca z cieniem, nie zawsze dają natychmiastowy dobroczynny efekt. Negatywne przekonania mają to do siebie, że aby je rzeczywiście uzdrowić, potrzeba je najpierw wydobyć. Ten właśnie przydenny muł jeziorny, który, gdy po nim stąpamy, wypuszcza ławice cuchnących bąbelków, musi zostać poruszony u podstaw, musimy go wyciągnąć wiadrem wraz ze wszelkimi najbardziej toksycznymi, jadowitymi, chorymi i samobójczymi mętami jakie tylko zalęgły się het, w smrodliwej mazi. A gdy już to wszystko wytaszczymy wtedy - trzeba jeszcze będzie, bagatela, podstawić sobie to pod nos i po raz ostatni - powąchać. I gdy się już to zrobi, wtedy można zdobyć się na szczerą decyzję, być, albo nie być szambonurkiem. Dla tych, którzy wolą podjąć taką decyzję stojąc na brzegu, tj. z pominięciem opisanej powyżej procedury, nie mam porad. Nie potępiam, zwyczajnie się na tym nie znam. Być może można i tak. Jednak dla tych, którzy czują, że to, co opisuję ma głęboki, irracjonalny powab, niosę garść inspiracji, bo sam jestem jednym z nich.
Pierwsze satori wpędziło mnie w bardzo głęboką depresję, gniew, wściekłość, poczucie zranienia, nienawiść i wycofanie. Nie polecam nikomu miejsca w którym zaległem po pierwszym satori na tych kilka wlekących się lat. Wiem, że nie każdemu musi to zając aż tyle, że może być o wiele krócej. Drugie satori uświadomiło mi jak bardzo się opieram, ale dało mi też nadzieję. Duch przemówił ustami "przypadkowo" napotkanej osoby, a jednak z tak zapierającą dech charyzmą, że po prostu nie mogłem potraktować tego lekko. Powiedział: "Idź, odtąd wszystko zależy od ciebie. Wszystko się zmieni, kiedy pokażesz, że ci zależy." Trzecie satori uwolniło mnie od niskiej samooceny, od poczucia bezwartościowości i niemocy. Uzdrowiło też dużą część bólu z przeszłości wyzwolonego przez dwa pierwsze. Jednak dopiero czwarte uczyniło mnie szczęśliwym człowiekiem. Słynne zdanie rozpoczynające Kurs Cudów mówi, że celem Kursu nie jest nauczenie człowieka miłości. Celem ma być usunięcie blokad na drodze do uświadomienia sobie, że miłość już w nas jest. Och, ileż lat zajęło mi zrozumienie, co to zdanie znaczy. Kiedyś było tylko gładkim frazesem, brzmiącym dobrze, nasuwającym filozoficzny namysł i głębię. Jednak dopiero czwarte doświadczenie ukazało mi sens tej myśli w sposób, który uczciwie mogę nazwać "nie budzącym zastrzeżeń".