pochodzę z katolickiej rodziny. Święta (Wielkanoc, Boże Narodzenie) jakiejś wielkiej wartości dla mnie nie mają, ale lubię je. Jestem w stanie znieść to całe celebrowanie (pod względem religijnym) mojej rodziny.
Lubię przycupnąć z boku i popatrzeć na ludzi, na to jak bardzo się przejmują świętami. Dla mnie każdy dzień może być wyjątkowy, nic nie stoi na przeszkodzie, lubię budowanie niezwykłości, nadanie magii z początku zwyczajnemu dniu
. Nastrój, moment, emocje i voila. Często jest to nieporównywalnie piękniejsze i głębsze niż dajmy na to coroczna Wigilia, na którą niektórzy domownicy przychodzą z wielką łaską (co mnie irytuje...). Nie lubię też tego, że ludzie na siłę starają się o wyjątkowość tego wieczora, za wszelką cenę. I gubią przy tym spontaniczność, zatraca się gdzieś idea wspólnej wieczerzy. Bo musi być idealnie, bo nie można siadać do stołu jeśli nie ma na nim 12 potraw, bo TRZEBA składać sobie NAJSERDECZNIEJSZE życzenia przy dzieleniu się opłatkiem... NIC nie trzeba. Szczególnie jeśli CZUJĘ, że NIE trzeba (prościej-nie czuję chwili). Że to jest zwyczjanie sztuczne, puste, kiepskie przedstawienie pozbawione jakiegokolwiek sensu.
Nie uważam, że gdybym nie obeszła w jakiś sposób świąt stałaby się tragedia, ale jednak czegoś by mi brakowało. Tradycja tradycją, szanuję ją, choć nie wszystko mi odpowiada.