To jest metoda na zmianę emocji, a nie danie autorytetu.
To było pytanie o znalezienie "spokojnego, silnego i kompetentnego miejsca" w głębi nas, a nie o danie autorytetu.. i choć w temacie o wewnętrznym autorytecie, to jednak pytano o coś innego. I ja odpowiedziałem na pytanie.
To miejsce było wspomniane w kontekście autorytetu.
dlaczego ma szukać w sobie tej siły, skoro chce ją mieć cały czas?
A skąd ma ją mieć, jak nie z siebie!? Chyba nie z czegoś POZA sobą..
To by było absurdalne - szukać WEWNĘTRZNEGO autorytetu i WŁASNEGO spokoju, siły, kompetencji.. poza sobą.
Chodzi o to, że nie ma szukać jej za każdym razem, a znaleźć na stałe by już nie musieć w sobie szukać, tylko widzieć.
Lepiej dojść do tego, by nie potrzebować szukania w sobie miłych miejsc, tylko przeżywając wszystkie emocje adekwatne do rzeczywistości umieć sobie radzić i znaleźć szczęście.
Które emocje są "adekwatne do rzeczywistości"?
Chodziło o rzeczywistość jako chwilę obecną i sytuację zewnętrzną, o to, co się dzieje w tej chwili i adekwatne dla tej osoby. Każdy jak spojrzy z dystansu, trochę obiektywniej, widzi, czy jest powód, do uczuć o takiej sile, jaka jest. Czyli jeśli ma się w danej chwili powód np. do złości, to jest ona słuszna i ma jakiś powód, warto coś z nim zrobić. To jest element rzeczywistości każdego z nas, której my jesteśmy panami, choć nie wykreowaliśmy jej sami, to możemy zmieniać. Kiedy nie obecnie powodów do negatywnych emocji (prócz tych, które tkwią cały czas w środku, więc warto coś z nimi zrobić, nie tylko zmienić emocje), to jeśli szóstka je odczuwa, a to często wpływa na jej zachowanie czy decyzje, to znaczy. Praca z wewnętrznym dzieckiem również na tym się opiera. Na odróżnianiu świadomych odczuć adekwatnych do sytuacji obecnej i dojrzałych, od tych podświadomych i ciągnących się jeszcze z dzieciństwa i w nimi (tym z naszej rzeczywistości, bo fizycznie już ich nie ma) pracować, nie pozwalając by odruchy i sposób myślenia dziecka zdominowały zachowanie dorosłej osoby.
Zwróć uwagę, że piszesz o sobie, opierasz się w tym momencie na swoich własnych kryteriach, które nie muszą być kryteriami innych.
Skąd wiesz, że kto inny, tak jak ty szuka akurat "szczęścia", poprzez "przeżywanie odpowiednich emocji" i "dawanie sobie rady", a nie na przykład "wolności", czy "spokoju", poprzez "władzę", "uznanie" i "niezależność"?
Ja dążę do wolności. To jest moje najwyższe kryterium. Znalezienie szczęścia jest dla mnie mniej ważne. Ja jestem już bardzo szczęśliwy, gdy tylko wykonuję rzetelnie swoją pracę. Przepełnia mnie wtedy szczęście i kiedy jeszcze coś ulepszę, albo przekroczę jakiś kolejny nibynieosiągalny próg to aż rozpierdala mnie nieskończone szczęście i duma - ale ja chcę być wolny.. To wolność jest dla mnie najważniejsza.
I dla Ciebie szczęściem jest wolność. Szczęście, to dość ogólne kryterium, przez które miałam na myśli. Chodzi o stan zadowolenia, każdy dąży do zaspokojenia własnych potrzeb i spełnienia się, a przynajmniej każdy tego pragnie. Przecież szczęście to nie tylko stan euforii czy dobra zabawa.
Mam zgoła inną niż Twoja hierarchię wartości. Kto inny - ma jeszcze inną.
Jeszcze nic nie wspomniałam o swojej hierarchii ważności, ale z pewnością masz inną, chyba jak każdy, choć trochę.
Szukamy tu metod w miarę uniwersalnych. To o czym piszesz to dążenie w górę Twojej hierarchii wartości..
Błąd, to o czym piszę, to dążenie do znalezienia i zachowania w sposób naturalny wewnętrznego autorytetu.
Czy mam lepszą propozycję? Dojść do przyczyn dlaczego odbiera sobie ten autorytet i znaleźć w sobie tenże autorytet - nie emocje, które mu towarzyszą, a jego.
Jaki autorytet? Wyraźnie powiedziała, że chodzi jej o spokój, siłę i poczucie kompetencji - nie o autorytet.
To są emocje, nie przekonania, ani umiejscowienie punktu kontroli. Zaczynasz od zmiany swoich emocji, działasz i obserwując zmieniasz przekonania, działasz dalej i przesuwa się punkt kontroli.
Działa na konkretnych przykładach, ale nie jestem pewna, czy to, co wywołało brak autorytetu w końcu nie znajdzie nowej drogi, by silniej dać o sobie znać. Ale w sumie racja... Nie jestem tez pewna, że nie. Po prostu wiem, że często tak się dzieje. Nie że zawsze. Zależy pewnie od przyczyny i siły tego bodźca.
Z własnego doświadczenia powiem Ci, że mój wewnętrzny autorytet WYKSZTAŁCIŁ się (a raczej wykształciłem go) pod wpływem wielu, kolejnych, słusznych decyzji podejmowanych pod wpływem odpowiednich, SZTUCZNIE WYWOŁYWANYCH emocji (bo te, które pojawiały się same były nieodpowiednie - na przykład pojawiał się strach, a potrzebowałem spokoju) - i dopiero po którejś z kolei takiej, podjętej pod wpływem odpowiadających mi emocji, decyzji, która okazała się najlepszym co mogłem wybrać, PRZEKONAŁEM się, że często to ja mam rację, nie świat dookoła.. I pewnego dnia nagle zdałem sobie sprawę, że teraz już tylko ja kieruję tym czołgiem zwanym Marcin
W sumie to jest druga droga, która przychodziła mi do głowy, by dojść do kierowania sobą - po prostu to robić, a działania podjąć takie, by to sobie umożliwić. Jednak uznałam, że to jeszcze za mało, choć dobry początek... Żeby nie pytać o wszystko innych trzeba tego nie robić.
Ale żeby mieć w sobie tą pewność i siłę zawsze, warto pozbyć się czegoś, co to odbiera.
Chociaż i tak czasami pytam ludzi dookoła o niektóre kwestie (raczej poboczne), jak oni sądzą bo przecież ja mogę się pomylić.. i mylę się czasami.. a lubię mieć pewność
I słusznie.
Patrząc dookoła każda Szóstka umie powiedzieć - on robi dobrze, on źle, on chyba popełnia błąd, a ten jest godny szacunku.
Zależy w jakiej sytuacji. Jeżeli czuję, że jest to sfera moich kompetencji - tak, oceniam. Mówię o tym, koryguję, pokazuję, poprawiam.
Jeżeli nie jest to sfera moich kompetencji - nic mi do tego. Obserwuję, uczę się..
Chodziło mi o to, że szóstki to są myślące osoby, mają zazwyczaj swoje zdanie i opinie, ale nie zawsze dopuszczają je do głosu. Miałam ma myśli życie, bardziej o to, czy słusznie postąpisz w codziennych sprawach i istotnych decyzjach życiowych, gdzie mają dane do oceny, bo mają swój światopogląd, zdanie o tym, co jest dobre, a co złe, ale jakoś i tak nie ufają sobie na tyle, by posłuchać wewnętrznego głosu, tylko innych. Nie o jakieś specjalizacje. Inni nie wiedzą lepiej od nich, jak właściwie mają postępować w życiu, nie mówię, że mają same sobie naprawić samochód, dać porady prawne, odpowiedzieć, jak wyglądają sytuacje w miejscach, w których nie były itd. Ale chyba łatwo domyśleć się kontekstu i sensu moich wypowiedzi umieszczając je w całości.
JAK zastosować do siebie coś, czego już nie ma bo się tego pozbyto?
Ok, coś zjadłam pisząc - pośpiech, wybacz mi niedbalstwo wypowiedzi. Z kontekstu i mojej myśli wnioskuję, że powinno się stosować tą ocenę również do siebie i pozbyć się poczucia bycia gorszym, wątpliwości odnośnie własnego światopoglądu, nie zniekształcać swojej oceny strachem, że można popełnić błąd. Każdy może, ale jeśli szóstka ma swój światopogląd, ideologię, wartości i dysponuje wiedzą (zdaje mi się, że szóstki wszystko to gromadzą, a jak nie - czas się zastanowić w co się wierzy i co jest ważne), to jest zdolna podjąć lepszą decyzję dla siebie niż ktokolwiek inny, bo tylko ona wie, co dla niej się liczy, tylko w niej jest odpowiedź na pytanie, czego chce i w niej jest to, jak widzi sprawy, nikt jej nie podpowie, co da bardziej satysfakcjonujący ją efekt dla niej. Problemem szóstki jest to, że choć mają najsilniejszy ośrodek intelektu, to go sobie blokują przez obawy.
- A tu przesadziłaś:
Chociaż akurat nie potrzebuję zapoznawania się z "narzędziami", w psychologii trochę siedzę.
Nie potrzebujesz się zapoznać? No no no..
Kto mówił, że wiem wszystko w tej dziedzinie? Powiedziałam, że nie mam potrzeby na tą chwilę szukania narzędzi w teoriach psychologicznych, bo znam je na tyle, by umieć coś dla siebie znaleźć, a nawet mam teorii trochę ich po uszy.
Co nie znaczy, że coś mnie nie może zainteresować, że nie mogę się rozwijać i dowiadywać nowych rzeczy - to bardzo ciekawe, więc jak mam nastrój i czas - jasne, ale leży to wysoko w hierarchii potrzeb, a przykłady, które poznajesz, nie są mi obce, więc by zrozumieć Twoje podejście mogę sięgnąć w pamięć.
Spotkałem się z taką samą reakcją właśnie na wydziale psychologii jak poszedłem z nimi pogadać o życiu i oni mnie zaczęli indoktrynować, a jak chciałem coś dać od siebie to się dowiadywałem czegoś w stylu, że to nie może tak być,
bo oni wiedzą lepiej.
Na co ja:
Aaaaaaaha. Rozumiem. Cześć.. - i odchodziłem. Nie podyskutujemy..
Auć.
Bardzo Cię proszę - bez takich. Możesz takim tekstem stracić bardzo wiele..
[/list][/list]
Rozumiem. Z Tobą ostrożnie trzeba dobierać słowa. Ja jak się spieszę, bardziej myślę o wyrażeniu myśli i odnoszę słowa do nich, bez kolejnego dnia i szerszych kontekstów, chyba, że je umieszczę. Czasem chyba wyrażam się nie dość precyzyjnie.
Bardzo głupi nieświadomy schemat.
"W psychologii trochę siedzisz" - umiesz taki schemat zmienić?
W sobie? A wiesz, że robię postępy? Tyle mogę powiedzieć. Jakoś znajdując problem, znalazłam jego korzenie i usuwam (takie słowo bardziej Ci pasuje, od pięknej metafory z wyrywaniem?
) i przy tym powiedziałam(w większości to przenośnia, tylko jednej osobie musiałam to mówić na prawdę) - powołam się na konkretną sytuację, ale obrazuje ona trochę więcej - innym, że sądzę, że prawdopodobnie się mylą, bo mój ogląd sytuacji jest na tyle wnikliwy, że mam dużą szansę mieć rację, więc skoro również intuicja mi to podpowiadała (warto ją dopuszczać do głosu,w końcu to wnioski podświadomości!), to zawierzyłam sobie. Próbowano (np. ojciec) pokazać mi, że obiektywnie sprawy mają się inaczej, niż sądzę, ale ja widziałam, że on ocenia powierzchownie i na bazie schematów, które nie są uniwersalne i tutaj sama widziałam inny, bardziej uzasadniony i więcej czynników.
Oczywiście to prawda, że często subiektywizm zakrzywia nasze spojrzenie i trafność oglądów, ale nie musimy na to pozwalać i kierować się tylko emocjami.
Zyskałam ten autorytet, który pozwolił mi zyskać coś cennego, co parę lat temu pewnie bym straciła z powodu braku zaufania do siebie. I to mi przyszło dość naturalnie, choć jeszcze miałam ten odruch szukania potwierdzenia dla własnej racji u innych, ale nie musiałam się bardzo starać, by znaleźć w sobie wewnętrzny autorytet, choć też miałam chwile wątpliwości i obaw. Ale w końcu za każdym razem to on wygrywał z innymi. Więc widząc, że z potwierdzeniem, lub bez racja się nie zmienia (kiedy widzę rację, to ją sama mogę wziąć, nie czekając, aż ktoś mi ją da) zobaczyłam w sobie szczere zaufanie do siebie.