A ja płakałam z kimś 3 lata. Od dwóch lat już nie płaczę, ale dalej w niektórych sytuacjach nie jestem w stanie normalnie funkcjonować. Mam wrażenie, że nigdy się z tego gówna nie wyciągnę, chociaż żadnej miłości we mnie już nie ma, nóż w plecach ciągle siedzi. Ciągnie się to 5 lat, zmarnowałam przez wiele okazji do związków i uważam, że mam niewielkie prawo czuć, że już do końca życia pozostanę sama.
Rozumiem ten ból, rozumiem że jedyne czego się pragnie to uwolnić się od niego. Ale samobójstwo nie jest rozwiązaniem problemów, jest pójściem na łatwiznę, poza tym krzywdzi się też innych. Prawdziwym wyzwaniem jest poradzić sobie z tymi problemami i uwolnić się od bólu.
Nie, nie rozumiesz. Jakbyś rozumiała, to byś potem tak nie pisała. Chodzi właśnie o to, że takim osobom jak Ty wydaje się, że rozumieją, ale nie rozumiecie, a świadczą o tym Wasze późńiejsze słowa. I przestańce w końcu oszukiwać siebie i innych, że to "rozumiecie, ale...". Przyznajcie chociaż to, że nie jesteście w stanie tego zrozumieć.
Dla jasności, nie uważam, że samobójstwo to złoty środek na problemy i wiem, że są lepsze sposoby, ale nie potępiam tych, którzy nie wytrzymali, nie drwię z nich i nie krytykuję.