Nie, nie mam. Bo od razu zastanawiam się nad każdą rzeczą, której w danym momencie przestaję używać - jak wiem, że na 90 % będę mogła z niej zrobić coś fajnego/praktycznego w ciągu kilku miesięcy, to ją zostawiam; jeśli nie, to ląduje w odpowiedniej przedziałce mojego kosza (nawet moje domowe 7 się nauczyło segregować śmieci - jestem z niej dumna ). Jeżeli z czymś mam problem, to z tym, że mam -za dużo- pomysłów (w kontekście mobilizacji do ich szybkiego wykonania - ale i na to znalazłam sposób - siódemka się zachwyca tym, jak przerabiam rzeczy, więc wystarczy, że jej wspomnę o tym, co planuję zrobić, a potem przez kolejne dni mam zapewnioną mobilizację w postaci "zróóób, zróóób, a ja popatrzę" ).Pierzasta pisze: ale z opisu wynika, że gromadzisz "przydasie" i masz problemy z wyrzucaniem ich.
Mnie to nie robi żadnej różnicy. Chyba, że potrzebuję tego "na gwałt", a nie bardzo mam czas, żeby się po to wybrać.Pierzasta pisze:Nie lubię jak coś przydatnego mi się zniszczy czy zużyje i trzeba kupić nowe.
Ja nie lubię tracić tego, do czego jestem przywiązana. Jeżeli jestem tylko przyzwyczajona, to... właściwie nie odczuwam żadnej straty (tylko takie "o, x się zepsuło/zniszczyło").Pierzasta pisze:Nie lubię stracić czegoś, do czego jestem przyzwyczajona.
Tego nigdy nie rozumiałam. Moja mama tak ma (8w7, SLE). Moja reakcja zwykle sprowadza się do "nic się nie stało, mówi się trudno i płynie się dalej". Czasem potrafię się zirytować, ale nie ze względu na to, że np. coś zrzuciłam przez nieuwagę, co uświadamia mi, że jestem w kiepskim stanie psychofizycznym, skoro rozwalam przedmioty (jak jestem w dobrym, to np. kubek udaje mi się złapać, zanim spotka się z podłogą). A świadomość takiej niemocy jest cholernie nieprzyjemna...Pierzasta pisze:Świadomośc, że coś zgubiłam czy niechcący zniszczyłam bardzo mnie irytuje.
Miałam kiedyś w głowie kategorię rzeczy, których "nie mogę wyrzucić". Potem zorientowałam się, że odciągają niepotrzebnie moją uwagę a czasem nawet robią mi emocjonalne bubko (np. rzeczy, które dostałam od kogoś, z kim byłam związana a już długo nie miałam kontaktu). Takie kotwice utrudniające wypłynięcie na pełne morze. Pewnego dnia nie wytrzymałam, zebrałam te rzeczy na jedną kupkę, co się dało "rytualnie" porwałam/połamałam na kawałki i wyrzuciłam. Z domu i z pamięci. Takie, z dzisiejszej perspektywy dla mnie przezabawne, największe katharsis mojego dorastania. Milowy krok w pracy z własnymi emocjami - choć przecież tak cholernie prosty...Pierzasta pisze:Nawet sobie wypracowałam system, że chowam różne rzeczy, których "nie mogę" wyrzucić