Papierosy - nie palę, mój organizm stanowczo je odrzuca (choć kiedyś zdarzało mi się wypalić nawet pół paczki na imprezie).
Alko - rozwiązuje język, rozluźnia, zauważyłam też że skłania do reakcji, jaka by pasowała do danej chwili, bez pomyślunku. Kiedyś często zażywany, ostatnio raczej odrzucany. No i ten kac - morderca...
Jointy - fajnie 'wyłączają', rozluźniają, uruchamiają jakieś dziwne 'połączenia', gdzie kilka faktów nagle się łączą w większą, istotniejszą całość. Mogą mile stymulować do ciekawych rozmów, fajnych przemyśleń, odnajdywania różnych 'sensów', prostych przepisów na życie, poprawiać humor, sprawiać że czerpie się większą radość z głupot, ale mogą również zamulać, 'wyłączać', izolować, otępiać, dołować, po prostu marnować czas. Zbyt częste palenie może prowadzić do znacznego obniżenia nastroju i niechęci do działania. Kiedyś częsty gość, obecnie ograniczam, bo wolę ten czas przeznaczyć na fajniejsze rzeczy.
LSD - próbowałam ze dwa razy, jednak podejrzewam że ten pierwszy raz to było jakieś gówno (ostry start i zbyt ciężkie lądowanie, do tego dwudniowy zjazd i dochodzenie do siebie przez tydzień). Pomijając fakt, że chciałam zapanować nad tym, co się działo, co nie przyniosło mi niczego dobrego. M.in. słyszałam też samoistnie dźwięki, które wprowadzały mnie w dziwny stan i nawet wzbudzały strach - potem po wielu poszukiwaniach i zgłębieniu wiedzy na temat świętej geometrii odkryłam, że one istnieją i nawet mają swoją nazwę :
częstotliwości solfeżowe.
Natomiast za drugim razem - łagodny start, miękkie lądowanie, poczucie jedności ze światem, pozytywny nastrój, synestezja, uproszczenie świata do tego, co istotne. Wizualnie: obrazy w tv i komputerze płaskie jak kartka, za to otaczający świat - super full HD, piękne wzory, wyostrzenie się tekstur, umiejętność dostrzeżenia szczegółów, spojrzenie całościowe (cień i światło nabierają takich samych wartości, co stałe przedmioty). Długo by tu wymieniać. Medytacja była miła.
Najważniejszy jest nastrój i otoczenie, z którym przystępuje się do zażycia, jak coś będzie nie tak to po kwasie będzie się to odczuwało 1000x bardziej (to też informacja na temat jak to jest w życiu - jeśli się bardzo na czymś skupiasz, nie ważne czy to pozytywne czy negatywne to im dłużej będzie się o tym myślało, tym bardziej to będzie wciągać).
Mam miłe wspomnienia, jednak nie mam ciągot do tego. Jedyne po co mogłabym do tego wrócić, to aby przypomnieć sobie o tym holograficznym obrazie świata. I o magii torusa...
Stymulant - nie był to mefedron, ale jakiś inny syf, którego nazwy nie wpiszę, bo aż mi wstyd. 'Wyłącza' ciało (niezniszczalność
), wyłącza emocje, pozostawia jedynie logiczne myślenie.
Tak na dobrą sprawę był to najbardziej 'naturalny' dla mnie narkotyk (duży nacisk kładłam na dokładną analizę i miałam problem z odczuwaniem i puszczaniem wolno emocji - stąd pierwszy bad trip po LSD). Euforia, nieskończona energia, miłość do wszystkiego i wszystkich, akceptacja, wyostrzenie wzroku i szybsza reakcja, logika. Byłam od najlepszej wersji siebie ever, po najgorszą jaką kiedykolwiek mogłam być. Trudno mi było ze sobą wytrzymać, szczególnie, że nie mogłam potem zasnąć przez prawie dwie doby i przez to biłam się z myślami. Po wszystkim czułam się 'rozebrana' ze wszystkich barier ochronnych, jakie sobie stworzyłam od 15 roku życia (intuicyjnie wiedziałam, że ostatni raz byłam taka właśnie wtedy). Bałam się, że nigdy nie wrócę 'do siebie', ale po 3 dniach wszystko zaczęło wracać do normy.
Ciekawe doświadczenie, które akurat w tamtym okresie dużo mi dało w życiu, jednak nigdy nie chciałabym już do tego wrócić.
Oczywiście, każdy inaczej reaguje na różne specyfiki. Jednakże w mojej opinii dragi nie dają niczego nowego, raczej 'wyciągają' z człowieka to, co już w nim siedzi - z czego też niekoniecznie musi zdawać sobie sprawę.