sjofh_ystad pisze:Mój brat bliźniak (również 5w4) stwierdził ostatnio, że chyba już nie umie nawiązać bliższej relacji z kimkolwiek nowym- od początku ma poczucie, że jest wyobcowany od nowopoznanych ludzi i że zbliżenie takie byłoby sztuczne.
Czy macie może podobny problem oraz pomysły, jak odwrócić tą zmianę?
Mam podobny problem.
Warto zaznaczyć, że mieszkam na wsi i pomiędzy momentem pójścia do przedszkola, a opuszczeniem gimnazjum, w moim życiu praktycznie nie pojawiali się nowi ludzie (zespół szkół, od 1 podstawówki do 3 gimnazjum klasa w niezmienionym składzie osobowym, a większość znałem już z przedszkola). To na pewno miało jakiś wpływ na sposób, w jaki nawiązywałem relacje.
Ale do sedna: jakoś pod koniec przedszkola zacząłem trzymać się z takim jednym kolegą. Wyrosła z tego na tyle wzorcowa relacja, że do czasu gimnazjum nasz wychowawca wskazywał naszą przyjaźń na najbardziej typowy przykład przyjaźni w tamtym otoczeniu. Ludzie mylili nas ze sobą (do niego zwracali się moim imieniem, a do mnie jego imieniem). Spędzaliśmy razem sporo czasu, praktycznie nie było między nami konfliktów, potrafiliśmy razem zabrać się za coś ciekawego (np. nagrać piosenkę kabaretową). Zachowywaliśmy idealną równowagę pomiędzy spędzaniem czasu wspólnie, a osobno. Można powiedzieć, że miałem bliskiego przyjaciela.
Wszystko skończyło się w momencie zakończenia edukacji w gimnazjum. Tak się złożyło, że poszliśmy do tego samego liceum, na ten sam profil, ale wybraliśmy różne klasy.
I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nasza relacja zmieniła się z przyjaźni w zwyczajne koleżeństwo. Nasze kontakty ograniczyły się do wspólnej jazdy autobusem do szkoły, albo do krótkich pogawędek raz kiedyś podczas przerw. On poszedł swoją drogą, znalazł dziewczynę, zaczął się udzielać w kręgach, które konkretnie mnie nie interesowały. Nadal się świetnie dogadywaliśmy, ale nie było pretekstu do podtrzymywania relacji.
W sumie na początku liceum całkiem nieźle sobie poradziłem. W gronie kompletnie nieznanych osób szybko znalazłem sobie grono bliskich kolegów. Co prawda nie były to przyjaźnie na miarę tej poprzedniej, ale osoby z zewnątrz bez problemu potrafiły rozpoznać z kim się najczęściej trzymam. Muszę tutaj zaznaczyć, że trafiłem do bardzo fajnej klasy w licealnej i było tam wiele osób, na których można było polegać. Mimo tego, relacje, które utrzymywałem, raczej nie wychodziły poza mury szkoły. W podstawówce człowiek bawił się na podwórku, w gimnazjum grał w piłkę. Zawsze był jakiś pretekst na spędzanie czasu z innymi. W liceum dojeżdżałem codziennie ponad 20 kilometrów, nikt z mojej klasy nie mieszkał w promieniu 10 kilometrów ode mnie. Połączenie komunikacyjne nie było idealne, więc człowiek tracił sporo energii i raczej nie miał ochoty zostawać w mieście po lekcjach ze względów towarzyskich. W pewnym momencie zacząłem czuć taką barierę oddzielającą mnie od innych. Nie chodziłem na imprezy osiemnastkowe, jako jedyny z klasy nie poszedłem na studniówkę. Co więcej, z biegiem czasu okazało się, że mam dość odmienne zainteresowania od grona najbliższych kolegów. Potrafiliśmy żartować i gadać o niczym, ale nie miało to za bardzo okazji przejść na jakąś konkretną płaszczyznę wspólnych zainteresowań. Sytuacja zaczęła mnie już trochę męczyć, tym bardziej, że w naszych małych "wojenkach" na żarty, koledzy utworzyli "koalicję" przeciwko mnie.
Podobnie, jak po pójściu do liceum właściwie przestałem utrzymywać kontakty ze swoją klasą gimnazjalną, tak po pójściu na studia przestałem utrzymywać kontakty z klasą licealną. Jest jeden kolega, który poszedł na ten sam kierunek, ale jest w innej grupie dziekańskiej.
No i na studiach kolejny krok wstecz w umiejętności budowania relacji z innymi. Niby ludzie są w porządku, ale o tym, żebym z kimś z nich spędzał tzw. "czas wolny", nie ma mowy. Tu już właściwie nie ma mowy o żadnych bliższych kolegach. Są już tylko "koledzy z grupy dziekańskiej". Z większością potrafię się dogadać, ale nie wychodzi to poza mury uczelni. Stare relacje wygasły, nowe się nie pojawiają i tak właściwie nie utrzymuję już relacji towarzyskich z nikim. Znaczącą większość czasu wspólnego spędzam sam, resztę z bliską rodziną. Jak słyszę znajomych rozmawiających o tym, że gdzieś poza uczelnią razem byli, coś tam zrobili, czuję się jak nie z tego świata. Trudno mi sobie teraz wyobrazić, bym kogoś mógł wpuścić do swojej własnej rzeczywistości.
Co prawda dwukrotnie zdarzały się już jakieś tam niby zaczątki koleżeństwa, trafiały się osoby, z którymi zacząłem siadać na zajęciach, dobierać się w grupy laboratoryjne, odprowadzać na przystanek po zajęciach, ale obie te osoby już ze studiowania na moim roku zrezygnowały. Być może to spowodowało, że ja też już zrezygnowałem z szukania kogoś, kogo z tego tłumu osób poznanych na studiach mógłbym w jakikolwiek sposób wyróżnić. Teraz na grupy laboratoryjne dobieram się z kim popadnie. Ma to swoje zalety. Jak człowiek czegoś potrzebuje, to ma większe grono osób, do których się może po o coś zwrócić.
Gdybym sam siebie zaszufladkował do jakiegoś węższego grona, mógłbym mieć z tym problemy.