Nadwrażliwość

Wiadomość
Autor
impos animi
VIP
VIP
Posty: 2251
Rejestracja: sobota, 24 marca 2007, 17:09
Lokalizacja: z nikąd

#76 Post autor: impos animi » wtorek, 23 września 2008, 18:51

Dobra, od dzisiaj słucham tego.


Czy zdanie okrągłe wypowiesz,
czy księgę mądrą napiszesz,
będziesz zawsze mieć w głowie
tę samą pustkę i ciszę.

Perwik
Posty: 3600
Rejestracja: czwartek, 3 stycznia 2008, 23:08

#77 Post autor: Perwik » wtorek, 23 września 2008, 22:59

Absynt pisze: Nie wiem jednak zupelnie co to ma wspolnego z nadwrazliwoscia.
zakładam, iż "jako 7" powinienem nie mieć takie dziwnego problemu, z otwieraniem się. w ogóle nie wiem czy 7 może być introwertyczne kiedykolwiek. dlatego się zastanawiam, czy to nie jest właśnie przewrażliwienie, gdyż kiedy się otwieram ludzie którzy mnie nie znają, pomyślą sobie "o kxxxx, co za pojeb", zamiast tak jak Ci którzy mnie już poznali "cały Perwik, nasz król i władca" :P ogólnie mam wyjebane w to co ludzie pomyślą, ale jednak jak zawieram nowe znajomości, to mam taki chxx problem. i znowu przeklinam jak wieśniak spod bloku :P

Snufkin
Posty: 5625
Rejestracja: piątek, 4 kwietnia 2008, 14:28
Enneatyp: Obserwator

#78 Post autor: Snufkin » środa, 5 listopada 2008, 22:24

.
Ostatnio zmieniony piątek, 26 marca 2010, 21:27 przez Snufkin, łącznie zmieniany 1 raz.
5w4, sp/sx/so
ILI - Ni, DCNH - CT(H)

Awatar użytkownika
ZiP
Posty: 34
Rejestracja: czwartek, 20 listopada 2008, 16:31

#79 Post autor: ZiP » czwartek, 20 listopada 2008, 17:11

Ostatnio sobie nie radze. Zbyt wiele czynników zewnetrznych odziałowuje na mnie. Tymbardziej że boje się że strace grunt pod nogami. Mam stabilną pracę. I tyle moge napisać w sumie. A chcę zamieszkać z mą lubą 200 km od teraźniejszego miejsca zamieszkania. I boję się że praca jaką tam znajde nie będzie tak stabilna jak ta. Dwa ... ówczesny pracodawca nic nie wie o moich planach i wysyła mnie na szkolenia. Czuje się nie wporządku wobec tego. Tysiące myśli na raz. A niech no mi ktoś coś powie teraz ... to albo zagryze, albo zamknę sie w sobie. Jak tak dalej pojdzie to wyladuje w psychiatryku. Ale dobrze jest, jeszcze mam siły dla innych ^^"
4w5
Tira mira sfora potwora połknie Cię WIELKA ZMORA

Konspiratorka
Posty: 58
Rejestracja: czwartek, 27 listopada 2008, 17:50

#80 Post autor: Konspiratorka » środa, 10 grudnia 2008, 15:35

Zastanawiałam się, w którym temacie właściwie powinnam to napisać.
Czy mieliście kiedyś taką sytuację?
Czy poradziliście sobie?
Bez obrazy dla innych, ale sama zdaję sobie sprawę, że to żałosne.
Otóż, co jeśli ktoś kogo kochaliśmy, z kim przyjaźniliśmy się, związaliśmy się na bardzo luźnych warunkach, a właściwie ciężko to nazwać związkiem, zostaje ostatecznie naszym przyjacielem? Teoretycznie bardzo zależy nam na tej przyjaźni, najchętniej wykarczowalibyśmy całą siedzącą w nas miłość w imię świętego spokoju, a z drugiej strony nie chcemy tego zrobić.

Pragniemy dla drugiej osoby jak najlepiej, bo przecież to przyjaciel, a jednocześnie przesiąkamy jadem zawiści i zazdrości o byle błahostki.

Zasypujemy drugą osobę gradem wyrzutów i pretensji, nie mogąc zmienić WŁASNEGO podejścia, które to sprawia, że tak a nie inaczej postrzegamy wszelkie jej czyny.

Wręcz katujemy ją swoimi problemami, swoim niegasnącym uczuciem, ranimy i świadomie mścimy się, zdając sobie sprawę, że osoba ta nie będzie w stanie tego odczytać jako prośbę o pomoc, jako zwrócenie na siebie jej uwagi.

Boimy się z drugiej strony złamać i okazać słabość, mówiąc o swoich problemach, gdyż wiemy, że potem odbije się to na naszej psychice.

I zataczamy błędne koło, nigdy nie mając dość, bezustannie walcząc z własnym umysłem, świadomie igrając z ogniem, nadwyrężając cierpliwość drugiego człowieka. Może chcemy doprowadzić do sytuacji, w której osoba powie "dosyć" i odejdzie, a my z czystym sumieniem przyznamy sobie "tak miało być, czyli jednak faktycznie byłem/byłam dla niej/niego nic nieznaczącym śmieciem".
Ostatecznie może to być również strach przed porzuceniem. Ten jad też nas przesiąka, nie pozwala żyć dniem, bo każde poświęcenie to niekorzyść na przyszłość, kiedy to my będziemy ofiarą, porzuceni i zdani na samych siebie. Być może tak usilnie dążymy do wyprzedzenia biegu wydarzeń, by w chwili, gdy nasze "wyśnione zakończenie" będzie miało miejsce, pocieszyć się chociaż myślą "Ja wiedziałem/am, że tak będzie!"

Będę bardzo wdzięczna za konstruktywne uwagi i opinie! :)
Znacie to pieroństwo..?

Awatar użytkownika
Shironeko
Posty: 174
Rejestracja: czwartek, 20 listopada 2008, 11:36
Lokalizacja: że znowu?

#81 Post autor: Shironeko » środa, 10 grudnia 2008, 18:45

Napisałaś, że zdajesz sobie sprawę, że ta osoba nie czyta w Twoich myślach. Najlepiej, żebyś wyjaśniła, co się właściwie dzieje, co czujesz, skoro sprawy zaszły tak daleko, że ranisz go(/ją).
Jeżeli trudno Ci o tym rozmawiać, spróbuj napisać w liście.
Zastanów się, czy rzeczywiście byłabyś szczęśliwa, gdybyście zakończyli znajomość. Może zależy Ci na nim(/niej) bardziej niż jesteś skłonna przyznać przed samą sobą?
7w8 (~)
When I woke up tonight I said
I'm gonna make somebody love me
And now I know, I know that it's you
You’re lucky, lucky, you're so lucky!!

Pnin
Posty: 49
Rejestracja: sobota, 6 grudnia 2008, 12:26

#82 Post autor: Pnin » środa, 10 grudnia 2008, 22:40

Konspiratorka, przyjęłaś formę, która jest trudna w odbiorze, przynajmniej dla nas. Znaczy mnie. ;-)
Ale właściwie może nawet dobrze, ze tak zrobiłyście. 8)
Dobrze dla nas. I my tak przyjmiemy i pójdziemy nawet dalej, a może tylko inaczej. Tak, tylko inaczej. Nie pięknie i wytwornie, ale przecież nie o to chodzi. W ten sposób - żeby lepiej zebrać myśli -> uwalniając je. Coraz bardziej bełkocząc i nie dając odpowiedzi.

Strzelając. Być może ta osoba w jakiś sposób nie spełnia naszych oczekiwań. W tym jest za dobra, w tym jest za zła. Chcemy być z nią bliżej. Co dokładnie - nieistotne na potrzeby uogólnienia. NAM coś nie odpowiada.
I zataczamy błędne koło, nigdy nie mając dość, bezustannie walcząc z własnym umysłem, świadomie igrając z ogniem, nadwyrężając cierpliwość drugiego człowieka. Może chcemy doprowadzić do sytuacji, w której osoba powie "dosyć" i odejdzie, a my z czystym sumieniem przyznamy sobie "tak miało być, czyli jednak faktycznie byłem/byłam dla niej/niego nic nieznaczącym śmieciem".
Tak. Wtedy to będzie jego decyzja. Jego "wina". Nie trzeba samemu podjąć decyzji. On okazał się być nas niegodny. On zrezygnował z nas. Nie był nas warty...

I takie tam wygodne kłamstewka, które obarczą całą winą drugiego człowieka. Będziemy mogli się z tego wyplątać "bez szwanku".

Co do reszty. Znamy. Inaczej. Wiemy. Kto nas wie? Cierpimy. Podobnie. Boimy się. Jesteśmy źli.

Porozmawiać, myślimy, można. Na ile pomoże, nie wiemy, ale będziemy uczciwsi wobec siebie i drugiej osoby. Czy zrozumie? Jeśli każe się nam odwalić, to okaże się nas "niegodna". ;-) (już możne nawet w bardziej racjonalny sposób.) Ale nie tego chcemy. A może zechce pomóc? Nie wiemy. Wiemy, że zmusić się do takiej rozmowy będzie trudno. Czy to jest najlepsze rozwiązanie? Nie wiemy. Nie znamy wszystkich czynników. A nawet gdyby...
Ale.

Mamy prawo do pomocy.
Nie chcemy ranić innych i siebie. Więc musimy coś zrobić
Chcemy być dla NICH lepsi. To dobrze. (chcemy?)

I są jeszcze pytania, na które musimy sobie odpowiedzieć:
Czy gdybyśmy byli z tą osobą, to również "coś" mogłoby na nie pasować? Czy może nam nie pasować względem innych osób? Czy problem nie jest w nas?

Wielu rzeczy nie wiemy.
Ale myślimy, jesteśmy bliscy pewności, że klucz jest tutaj: "nie mogąc zmienić WŁASNEGO podejścia".

Kolejne pytania:
Jak zmienić WŁASNE podejście?
Jak zrezygnować z SIEBIE?
(na tyle, na ile tylko możemy)
Może zrezygnować, to odkryć się na nowo?
Oddać część, by przyjąć nową, lepszą?

Może czasami mamy takie chwile ulotne, kiedy łapiemy ten stan i jesteśmy szczęśliwi? Tak cholernie szczęśliwi i wolni?

Gdybyśmy nie pragnęli tyle, bylibyśmy szczęśliwsi.
O tak, Mój Skarbie. O tak!
Gdybyśmy potrafili cieszyć się tym co mam, bylibyśmy szczęśliwsi.
O tak, Mój Skarbie. O tak!
Gdybyśmy tylko potrafili prawdziwie kochać...
O tak, Mój Skarbie. O tak!

Pożądamy nie pragnąć i pragnąć chcemy.
Może gdzieś tam jest kompromis pomiędzy tym, a tym?
A może nie ma?



Mnisi Buddyjscy mówią: niewiem
Chrześcijanie mówią: ufam

My mówimy: chcemy
(I boimy się wziąć.
I nie brać się boimy.)
A kiedy nie wiemy, to niewiedzą wątpliwości.
Kiedy ufamy, to po to by wysunąć żądania.

Jesteśmy śmieszni, żałośni i głupi...

Czy za takiego uważamy kogoś, kto obarczony plecakiem pełnym cegieł porusza się wolniej i z większym trudem od tych, którzy idą bez obciążenia?

Dlaczego nie zrzuci plecaka?! Zadrwi ktoś.
Dlaczego ktoś mu nie pomorze?
Dlaczego nie zapyta, po co są te cegły?
Może to na dom?

Nie wiemy wielu rzeczy.
Wiemy, że chcemy być lepsi.
I boimy się, że nie damy rady.

Jak, jak, jak?
Nie wiemy dokładnie.
Trudno, krok po kroku, z mozołem, w bólu...
Jedną albo drugą drogą.

Wciąż tyle pytań. Od nowa i od nowa.
Czy nie potrafimy kochać innych, bo nie potrafimy kochać siebie?
Czy zatem możemy zrobić coś wspanialszego dla innych, niż właśnie pokochać siebie?

Znamy też wiele prostych odpowiedzi, które niczego nie zmieniają.
Wiemy wiele. Oj tak! Choć wciąż mało.
Potrafimy uciekać i kłamać sami sobie, ale i tak w końcu dopadamy siebie i spoglądamy w lustro, bo jest nam źle. I wtedy widzimy.
Boimy się patrzeć. I jest nam wtedy gorzej. Możemy znów uciec.

Chcemy być lepsi. To dobrze.
Ale chcemy: tu, teraz, od razu!
Bo widzimy kraniec horyzontu, gdzie druga wyspa. Przez lunetę jest piękna.
I widzimy tam samych siebie, pięknych. Dobrze nam z tym widokiem.
A jednak stoimy tu. I źle nam z tym. Bo widzimy nas tam i nas tu.
Gorzej nam i gorzej.
Skaczemy... znów głupcy. Pomiędzy nami tu, a nami tam, morze.
Może powinniśmy zbudować łódkę powili i dokładnie, albo iść krok po kroku trzymani za rękę.
Nie spieszyć się tak bardzo.
Wybaczyć sobie, że jeszcze wciąż tu.
Zmierzać tam, misternie po minimetrze.

Ale co teraz, gdy my wciąż tu...
(My, ale co będzie dla NICH lepsze?)
Mniej nas. Tak, mniej nas. Trudne.
Dziwne to wszystko, dziwne.
4w5 / 6?

Awatar użytkownika
Matea
Posty: 1162
Rejestracja: sobota, 28 kwietnia 2007, 19:40
Enneatyp: Indywidualista
Lokalizacja: z wnętrza :>
Kontakt:

#83 Post autor: Matea » środa, 10 grudnia 2008, 23:07

LEPIEJ BYM TEGO PO PROSTU NIE UJĘŁA.
"Ja nie jestem szalony. Mnie tylko interesuje wolność" - Jim Morrison

_ 4w5_ (ENFj)

"A ja włóczęga, niespokojny duch
Ze mną można tylko
w dali znikać cicho..."

"Together we stand, divided we fall" - Pink Floyd

Awatar użytkownika
dostojewska
Posty: 101
Rejestracja: środa, 10 września 2008, 09:36
Lokalizacja: Z Księżyca

#84 Post autor: dostojewska » czwartek, 11 grudnia 2008, 12:00

zgadzam się całkowicie, nic dodać, nic ująć
4w5 i w1 INFJ

"Kłamstwo to najbardziej osobisty akt tchórzostwa."

Konspiratorka
Posty: 58
Rejestracja: czwartek, 27 listopada 2008, 17:50

#85 Post autor: Konspiratorka » czwartek, 11 grudnia 2008, 18:36

O tak, Mój Skarbie. O tak!

Ja przepraszam za tę formę. W ten sposób łatwiej jest mi przekazywać, co dokładnie mam na myśli. Stoję trochę z boku i podchodzę do wszystkiego bardziej racjonalnie. A z drugiej strony, to w sumie mogę mieć rozszczepioną osobowość. ;) To jakaś nadzieja - nie jestem sama ze sobą. :shock:

Pożądamy nie pragnąć i pragnąć chcemy.
Może gdzieś tam jest kompromis pomiędzy tym, a tym?
A może nie ma?
Coraz częściej obawiam się, że jednak nie ma. To fetysz kochać kogoś, kto jest niedostępny. To masochizm cierpieć z tego powodu. I znów lęk przed użyciem tej formy... Ale dobrze, śmiało. W końcu co złego, to nie ja. Może ja, do diabła, wolę jak świnia ubabrać się w łajnie i nie widzieć nigdy nieba? Wszystko w moich rękach, prawda? No... może nie wszystko ;) Ale jednak decyzja należy do mnie. gdyby to było takie proste.
Pożądanie to wstrętna rzecz. A problem zdecydowanie jest w NAS :wink: Ale prawdziwy problem to poradzić sobie z tym problemem. Czy to początki jakiejś choroby? Mamo, to się leczy? Czy warto niszczyć teraźniejszość, by uniknąć przeszłości? Nawet jeśli ta druga rzeczywiście okaże się gorsza? jest tylko jeden ku temu powód - strach, że angażując się dziś, jutro zaboli bardziej. Im wyżej wchodzimy, tym niżej spadamy.

Ten okręt, ta wizja okrętu i wyspy. Ja jeszcze o tym trochę. "Okręt mój płynie dalej, gdzieś tam".
Każdy jest sam. (Oprócz nas, bo jesteśmy DWIE ;) w sumie cztery. I znów to samo, przepraszam, nie mogę) Mimo to dla drugiej osoby też jest ważne byśmy wreszcie do tej wyspy dopłynęli. Bo tam czeka. I wierzy, że się nam uda. A może to nie tak? Może całe życie płyniemy wpław? I to na który okręt uda nam się dostać zależy od nas i przychylnej fali? Dostaliśmy rozmowę (koło ratunkowe. Telefon do przyjaciela, pytanie do widowni, pół na pół - zostać, odejść. gramy o milion?)
Najtrudniej trafić do Mordoru, chociaż cały czas jest na horyzoncie.
Ale o okręcie mówiłam... Może w takim razie ta osoba stoi na burcie i bardzo chce byśmy się do niej wreszcie przyłączyli? A my, kochane świnki, wolimy sobie pływać w lodowatej wodzie, bo... mamy chorobę morską? Szlag.

Chcemy być lepsi. To dobrze.
Ale chcemy: tu, teraz, od razu!
Bo widzimy kraniec horyzontu, gdzie druga wyspa. Przez lunetę jest piękna.
Chcemy spalić pierścień. Chcemy zniszczyć to zło, które nas opętało. Bo miłość może równie dobrze czynić dobro, jak i zło.
Za dużo już metafor?

Warto zacisnąć zęby, czasem ugryźć się w język, przyjąć ból, by trwać obok drugiej osoby, bo przyjaźń ma większe znaczenie niż nieszczęśliwa miłość? Pewnie, że ma. Warto więc przestać zastanawiać się nad przyszłością? Pewnie, że tak. "My jeszcze nie wiemy, co komu pisane i kto będzie żył".
Jak, jak, jak?
Nie wiemy dokładnie.
Trudno, krok po kroku, z mozołem, w bólu...
Jedną albo drugą drogą.
Bo obie zabolą. Czy ta druga - odejść, nie traci od razu na wstępie stu punktów, bo odejść znaczy zranić też drugą osobę? Musimy zabijać to, co kochamy. Hę? :roll: "Każdy ból pomaga wznosić mur, własny mur". Chcemy w takim razie zaryzykować i zgadzamy się, aby żyć z bólem, wierząc, że kiedyś minie. To po co nam te cegły! Być obok drugiej osoby i jednocześnie się od niej oddzielić? Dlatego najpierw ból. Potem w drogę. Przegląd plecaczka i wio. W lewo, albo w prawo.
Tylko jak?
Prąd nosi.

Pnin
Posty: 49
Rejestracja: sobota, 6 grudnia 2008, 12:26

#86 Post autor: Pnin » piątek, 12 grudnia 2008, 14:10

Przyjaźń lepsza od nieszczęśliwej miłości. Prawda. Ale z drugiej strony nie żyjemy w świecie bieli i czerni, tylko pośród tych wszystkich odcieni szarości. I czasem trzeba upaść by móc powstać silniejszym i lepszym.

Można porozmawiać z drugą osobą, powiedzieć, że nadal coś się czuje i jednak przyjaźń nie wystarczy, jest zbyt trudna. Przecież tak samo jak druga osoba nie ma obowiązku być ze mną w sposób jaki ja chcę, to i ja nie mam obowiązku być z nią na jej zasadach. Może dać sobie odpocząć od siebie na jakiś czas. Kto wie, czy to będzie dobre?

Raz lepsze będzie Katharsis, innym zaś razem cierpliwe czekanie. Trudno dać jakąkolwiek radę, bo po czasie może okazać się błędną.

Z innych trywialnych pomysłów, to bardzo dobrą rzeczą jest zajęcie się czymś innym, najlepiej w gronie dobrych znajomych, choć można i samemu. Czymś co sprawiałoby radość. Ale nie zawsze wszystko jest możliwe do zrealizowania. Nie koniecznie to wystarczy. Ogólnie rzecz biorąc, chodzi o to aby umieć cieszyć się życiem, być szczęśliwym niezależnie od tej drugiej osoby - jej stosunku do nas. Bo (jak powszechnie wiadomo ;-)), uczynienie z drugiej osoby całego swojego świata, nie jest dobre, a łatwo przekroczyć tę granicę.
Prosto się to wszystko pisze. ;-)
Bo wszystko fajnie i pięknie, ale gdy przyjdą emocje, to człowiek jest pozamiatany. A czwórki mają tego pecha (a może to szczęście?), że odczuwają bardzo intensywnie.

Ostatnim czasem miałem takie zawirowanie nastrojów (niestety z przewagą dołków...), że byłem wstanie na tę samą sytuację spoglądać pod zupełnie innym kątem. Ten sam gest tłumaczyć na tysiąc różnych, często krańcowych sposobów. Do tej samej sytuacji podchodzić tak, jakby od jej rozwiązania zależały losy światów, a chwilę później, jakby była jedną z miliona kropli deszczu, które spadły i zaraz wyparowały.

Czasami myślę sobie, że fajnie byłoby nie pragnąć, że to jest ideał.
(A może nawet fajnie byłoby nie odczuwać emocji?)

Ale z drugiej strony, może właśnie ma być tak, jak jest. Może tak jest najlepiej.




Ech...
Słowa, słowa, słowa...
4w5 / 6?

Awatar użytkownika
dostojewska
Posty: 101
Rejestracja: środa, 10 września 2008, 09:36
Lokalizacja: Z Księżyca

#87 Post autor: dostojewska » piątek, 12 grudnia 2008, 15:15

ach, te czwórkowe emocje... straszne, poddając się emocjom jestem jak to piórko na wietrze... raz płynie lekko, delikatnie i wesoło, innym razem rwie się na wszystkie strony świata niewidomo po co i na co...

dla potencjalnego związku byłam zdolna zmienić swój charakter o 180 stopni, nie myśląc o tym jak wiele stracę, a jak mało zyskam.
(na marginesie: ta druga osoba zrezygnowała jeszcze zanim zobaczyła u mnie te zmiany)
4w5 i w1 INFJ

"Kłamstwo to najbardziej osobisty akt tchórzostwa."

Konspiratorka
Posty: 58
Rejestracja: czwartek, 27 listopada 2008, 17:50

#88 Post autor: Konspiratorka » piątek, 12 grudnia 2008, 16:42

Nie ma sensu się zmieniać po to by być z drugą osobą, czy po to by było lepiej. To kompletny absurd, zresztą już wiesz. Po to się ludzie szukają żeby się znaleźć. Jaki by to miało sens gdybyśmy się do siebie dopasowywali, w rzeczywistości oboje będąc kimś innym? Tylko po to by być z tą osobą, która i tak już nie jest sobą. Też to poznałam. Nie ma sensu.
trzeba zostać cholernym egoistą i pamiętać, że wbrew pozorom zawsze jesteśmy sami.
Można porozmawiać z drugą osobą, powiedzieć, że nadal coś się czuje i jednak przyjaźń nie wystarczy, jest zbyt trudna. Przecież tak samo jak druga osoba nie ma obowiązku być ze mną w sposób jaki ja chcę, to i ja nie mam obowiązku być z nią na jej zasadach. Może dać sobie odpocząć od siebie na jakiś czas. Kto wie, czy to będzie dobre?
Gdzieś tam, Grzegorz C. napisał jak to jest. Zacytuję z pamięci: "Jak kochać? Wziąć wszystko co jest dla nas ważne i wyrzucić przez okno. A jeśli nie potrafimy, to przestać wreszcie ranić". Zostać nie jest łatwo, ale odejść jeszcze trudniej. Jak mówiłam - wtedy ranimy też drugą osobę. To być egoistą, czy nie? W miarę możliwości, z zachowaniem pewnych granic. Może być po prostu rozsądnym?
Odpoczynek podobno jest zły, bo oddziela dwie osoby już na zawsze. Nigdy nie jest tak samo i czasem jest po prostu zbyt wiele pretensji i zawiści, by znów zacząć się przyjaźnić.

Temat rzeka, nie?

Pnin
Posty: 49
Rejestracja: sobota, 6 grudnia 2008, 12:26

#89 Post autor: Pnin » piątek, 12 grudnia 2008, 21:52

Rzeka, rzeka...

I można by tu obracać sprawę na tysiące sposobów, analizować za i przeciw. Tyle, że problem jest taki, że u podstawy leżą emocje wobec czego logiczna analiza będzie nimi skażona.
Rozsądnie, no właśnie. Najlepiej rozsądnie, tylko co to znaczy? ;-)

Co do słów piosenki. Nie wiem czy dobrze zrozumiałem i czy potrzebnie polemizuję. Ale z kochaniem, z miłością, do drugiego człowieka, to myślę, że nie polega ona na odrzuceniu siebie. Wobec istoty doskonałej możemy wyzbyć się siebie i dać się poprowadzić. Natomiast z drugim człowiekiem powinniśmy iść wspólnie, na równych warunkach. Rzecz jasna w tej drodze pozbywać się tego co w nas złe. Zresztą chyba się w tym z Tobą zgadzam, tak wnioskuje wcześniejszej części wypowiedzi.
dostojewska pisze:dla potencjalnego związku byłam zdolna zmienić swój charakter o 180 stopni, nie myśląc o tym jak wiele stracę, a jak mało zyskam.
Popieram Konspiratorkę. Nie ma sensu zmieniać się, by być z kimś. Natomiast po to, aby było lepiej, to czemu nie - pod warunkiem, że będzie to również lepsze dla nas albo te zmiany/ustępstwa będą po obu stronach. Druga sprawa, to musielibyśmy sobie dopowiedzieć, co znaczy zmieniać się.

Czyli w sumie lepiej, że wyszło jak wyszło, tyle że jak człowiek w tym siedzi, to wcale to takie łatwe nie jest. Dostaje się lewy sierpowy w ego i samoocena może wylądować na deskach. I trochę potrwa zanim się pozbiera.
4w5 / 6?

Konspiratorka
Posty: 58
Rejestracja: czwartek, 27 listopada 2008, 17:50

#90 Post autor: Konspiratorka » sobota, 13 grudnia 2008, 00:23

Ano właśnie, bo ja miałam na myśli te zmiany o 180 stopni, nie drobiazgi, czy nawet poważniejsze sprawy, ale związane ze sprawami codziennymi, nie charakterem.

ODPOWIEDZ