A ja byłam i na połowinkach (w mojej śmiesznej szkole to było coś na kształt balu gimnazjalnego), i na studniówce. Tylko że na połowinki kupiłam sobie ładne buty, ładną sukienkę i poszłam do fryzjerki, i było ok. Natomiast studniówka przedstawiała się dla mnie jako nieunikniona tragedia, bo mimo że chciałam nie iść, to było mi na to zbyt głupio. A roboty z tym było więcej niż to tego warte.
Oczywiście, jako dziewczyna musiałam przejść całą inicjację:
1. Kupić sukienkę, ale nie wyszło, więc musiałam zamiast tego kupić materiał i drałować do krawcowej na zadupie, żeby mi sukienkę uszyła. A ona i tak schrzaniła robotę i moja mama musiała sama ratować sytuację.
2. Znaleźć buty do sukienki. Mimo że szukałam nie jakichś dziwnych fioletowych czy seledynowych, tylko zwykłych srebrnych, to najwyraźniej nie był to kolor sezonu, bo znalezienie srebrnych butów graniczyło z cudem. W całym Toruniu były tylko 2 pary: jedne na 12 cm obcasie
, a drugie, mimo że mój rozmiar, to za szerokie i mi spadały. W końcu wzięłam czarne z połowinek.
3. Znaleźć torebkę do butów i sukienki. Udało się kupić srebrną, ale potem nigdy już mi się nie przydała,więc zasadniczo zbędny wydatek.
4. Przed studniówką zaliczyć fryzjerkę, a potem makijażystkę. Fryzura była ładna, ale miała w sobie 55 (słownie: pięćdziesiąt pięć) wsuwek, które to żelastwo ledwo wyjęłam przed snem o czwartej czy tam piątej rano. Oczywiście, że bolała mnie potem głowa. Natomiast makijaż również był całkiem ładny, ale po raz pierwszy doświadczyłam uczucia, kiedy spoglądasz w lustro i nie poznajesz samej siebie. To był jeden z dwóch razów w całym moim życiu, kiedy miałam pełen makijaż, z pudrem, różem, fluidem i czym tam jeszcze. Do tego kosmetyczka wyskubała mi brwi, czego ja w ogóle nie robię bo to boli, więc wyglądałam ładnie ale jak dla mnie dziwnie, bo nie jestem przyzwyczajona.
5. No i najgorsze - znaleźć partnera. Jako wieczna singielka nie miałam szans przygruchać sobie chłopaka, nawet by mi się nie chciało. Doszło do tego, że za moimi plecami moja własna babka szukała mi partnera
W końcu upiekło mi się, bo zaprosił mnie kolega z równoległej klasy. Zrobił to głównie dlatego, że inaczej musiałby płacić za partnerkę z zewnątrz, a dziewczyny i tak nie miał. Ale mimo to byłam zadowolona, bo jakby nie on to naprawdę nie miałabym z kim iść, zresztą nie winię go za oszczędność
Spoko, taki układ.
Ogólnie na samej studniówce nie bawiłam się źle, ale to chyba dlatego, że nie spodziewałam się wiele. Głównie to byłam szczęśliwa, że już zaraz będzie po wszystkim. Cieszę się, że mam to już za sobą i nigdy nie chcę przeżywać tego znowu. Teraz mam większe pojęcie o tym całym pindrzeniu się niż miałam wtedy, więc pewnie byłoby mi dużo łatwiej, ale kilka lat temu to był koszmar. Ale głupio było mi odstawać od moich koleżanek, chociaż nie zdobyłam się na takie poświęcenie jak one: przekłucie uszu specjalnie pół roku przed studniówką, żeby na bal móc założyć długie kolczyki, albo zabulenie 700 zeta za sukienkę.