Grin_land pisze:
ja uważam że to zupełnie bez znaczenia czy ktoś coś takiego mi powie o ile to prawda- bo "robienie się na prawiczka" tak samo jak robienie z siebie "doświadczonego" wbrew faktycznej sytuacji jest beznadziejnym objawem u faceta. Chyba ważniejsze jest jak to zakomunikuje- próby "naciągania" mnie na podziw (???) czy litość czy jakiekolwiek inne emocje które miałyby zaważyć na naszej relacji na podstawie jego doświadczenia seksualnego bądź braku - skreśla faceta. Dla mnie jako 9 chyba najgorsze jest jeśli ktoś udaje kogoś zupełnie innego- jak z taką osobą mam nawiązać więź? (...)
W ogóle nie wiem w czym bycie prawiczkiem przeszkadza w łóżku, nie ważniejsze jest żeby się dotrzeć z konkretnym partnerem? Czy to łóżkowe doświadczenie jest takie uniwersalne? Wydaje mi się że każdy oczekuje czego innego w intymnej relacji i czasem doświadczenie może właśnie stać na przeszkodzie żeby się w drugą osobę "wsłuchać" i poznać jej potrzeby (bo moja była lubiła w tej pozycji więc od razu zakładam że każda następna też).
100% popieram. Ale
Kiedyś bym pewnie to zaakceptowała i ew. delikatnie próbowała mu to uświadomić, ale obecnie po prostu bym nie była zainteresowana/straciła zainteresowanie takim osobnikiem. Z mojego doświadczenia wynika że jeśli ja widzę zachowania i motywacje partnera lepiej niż on to owszem mogę wskazać mu kierunek do zmian i jakoś poprowadzić ale im mniej facet wie o sobie tym bardziej się upiera przy swojej wizji i wyśmiewa wszelkie sugestie i psychologizowanie.
Też odbieram to jako troszkę żałosne, kiedy ktoś myli się w swoim postrzeganiu siebie... to czasem jest wręcz bliskie hipokryzji.
Ale niestety,
ja też tak mam. I bardzo mnie boli a nawet się wstydze, kiedy ktoś mi pokaże, że jestem inna niż myślę. Ale to jest bardzo wzbogacające i myślę, że przez długi czas będzie również doświadczeniem, którego nie da się uniknąć. Jeśli chce się być szczerym wobec siebie, to czasami trzeba baardzo długo drążyć, żeby siebie naprawdę poznać i odnaleźć. Wg mnie to jedno z najtrudniejszych wyzwań. ALe rozumiem, co masz na myśli. Tylko myslę, że czasami zdarzają się jednak osoby, które mimo braku wiedzy na swój temat mogą być otwarte i tej wiedzy pożądać. A potem to zaczyna się wspólna podróż, w której 'ślepy prowadzi głuchoniemego' bo nikt z nas tak naprawdę nie posiadł całej mądrości. Tak btw. to 'Holy Mountain' Jodorowskiego jest wg. mnie o tym.
Ja z kolei lubię związki gdzie obydwoje jesteśmy po trochu swoimi psychologami- tzn wiem że ktoś z kim jestem np wskaże mi kiedy znów popadam w swoje złe schematy zachowań lub gdy jeśli przychodzę "nabuzowana" jakimś problemem lub kłótnią wysłucha mnie i zwróci rezultat w postaci syntezy problemu "na zimno". Oczywiście nie na zasadzie złośliwego wypominania czy bezuczuciowego wyłożenia kawy na ławę czy uznawania się za lepszego, tylko wskazania gdzie być może się mylę lub mam rację żebym mogła sobie to uporządkować, a jednocześnie ceni też moją opinię w tej kwestii.
Wiem że to brzmi jak jakiś freakin ideał, ale byłam kiedyś w takim związku i nawet po jego zakończeniu opinię tej osoby bardzo wysoko sobie ceniłam, czasem nie miewał racji ale przeważnie była to wartościowa rada.
Też byłam, nie wiem, może to 9tkowe? Teraz mam normalnie, i chyba wolę, bo dzięki temu nie jestem aż tak blisko z partnerem, tylko szukam także innych miejsc i osób, gdzie mogę nakarmić duszę. W tamtym związku byliśmy bardzo blisko, to było trochę jak powrót do łona matki czycoś. Z perspektywy, rzeczywiście, trochę frikin (dla mnie).
@ Maroz, zgadzam się, że dojrzałość obojga jest kluczowa, dlatego np. nie wykluczam kiedyś podobnej bliskości, ale już bez takiej totalnej psychicznej symbiozy i izolacji od świata.