Pierzasta pisze:
Nie "boimy się", tylko obliczamy, kalkulujemy szansę powodzenia. Zgodnie z myśleniem "boimy sie, to lęk", ktoś, kto nie chce grać w rosyjską ruletkę jest niezdrowo zahamowany z powodu lęku.
Pomysłów można miec milion dziennie i nie wszystkie nadają się do zrealizowania. Bywa, że żaden.
Boimy się. I dopiero, kiedy przed sobą się przyznamy do tego strachu (czy nawet lęku), możemy cokolwiek z nim zrobić.
A piątki są wręcz mistrzami racjonalizacji w postaci
kwaśnych winogron ... Wmawiamy sobie, że coś, czego nie robiliśmy, jest nieważne, nieciekawe, niemożliwe do zrealizowania, itd. - choć tak naprawdę nieludzko mały ułamek naszych pomysłów to rzeczywiście gra w rosyjską ruletkę. I gdybyśmy rzeczywiście trzeźwo podchodzili do sytuacji, potrafilibyśmy oddzielić to od całej reszty...
Pierzasta pisze: Gdyby zdrowa była postawa "A co tam, zrobię, co mi tylko przyjdzie do głowy", to nie byłoby problemu.Wystarczyłoby się przestawić na coś takeigo i nasze życie stałoby się pasmem sukcesów, ale niestety, nie ma tak łatwo.
Jest nieco trudniej - zdrowa jest postawa mniej więcej w stylu "A co tam, zrobię, co mi tylko przyjdzie do głowy, jeżeli są szanse na realizację tego większe niż szanse na jego niezrealizowanie. Nie muszę mieć pewności co do tego, że mi się uda - muszę sobie uświadomić, że 100-procentowej pewności nie będę mieć nigdy. I pogodzić się z tym - świata nie da się w całości ogarnąć umysłowo - trzeba też najzwyczajniej w świecie działać."
Pierzasta pisze:Wydaje mi się, że problem może też leżeć w przezywaniu porażki - nie każdy dobrze przyjmuje porażkę. Nie nad każdą porażką można przejść obojętnie.
No tak - piątki się boją, że ich -pomysły- się nie -sprawdzą w rzeczywistości-. I często w związku z tym nie robią nic - co jest doprowadzaniem sytuacji do absurdu i wpędzaniem się w błędne koło. A nicnierobienie, kiedy ma się multum pomysłów, które mogłoby poprawić życie nam i innych jest samo w sobie porażką. Tak to działa, dopóki myślimy o świecie w kategoriach sukcesu i porażki, zwycięstwa i przegranej, itd. - czyli przejawiamy neurotyczno-ósemkowy element....
Pierzasta pisze:Może po prostu dobrze znamy siebie?
To znaczy? Bo ja nie wierzę w jakieś jedno, statyczne, trwałe, niezmienne ja - osobowość jest dynamicznym procesem, kumulacją stanów ego, dających się zmieniać, kształtować, nakładać na siebie - w momencie kiedy mówimy "znam siebie" zamykamy się w klatce własnych myśli, hamujemy swój rozwój, lękamy się tego, co nie jest nami. A jesteśmy żywą miłością = wolnością = przestrzenią. Wszyscy. Tylko boimy, wstydzimy, gniewamy się (tak enneagramowo - dałoby się to "nieco" bardziej rozwinąć) na siebie i innych - tworzymy sobie wizję jasno określonych granic, nie zdając sobie sprawy, że granice są tylko modelem świata zrodzonym z naszego umysłu...
Jeżeli wpakujemy całą naszą energię we wmawianie sobie, że nie damy rady czegoś zrobić, to już nic nie zostanie nam na realizację tego (jeżeli w ogóle się jej podejmiemy) - i zafundujemy sobie samospełniająca się przepowiednię.