Bohdan Smolen. Spora czesc z nas zna go jako listonosza z bardzo popularnego serialu, czesc z nas zna go z bardzo dobrego, choc juz nieco starego kabaretu Tey.
Malo kto jednak wie jak mu zycie dopierdolilo. Ile gowna przyjal na klate, i sie nie zlamal.
Czworki, nie czytajcie tego wywiadu. Bo sie potniecie.
Wywiad z Bohdanem Smoleniem (zrodlo)
Spoiler:
Teresa zabiła się prawie rok po śmierci Piotrusia. Wieczorem przyjechał kolega Andrzej. Piliśmy, rozmawialiśmy o wszystkim, tylko nie o śmierci. W pewnej chwili Teresa poszła na górę, była zmęczona. Kiedy goście już wychodzili, poszedłem po nią, żeby się zeszła pożegnać. Powiesiła się na biustonoszu - rozmowa z Bohdanem Smoleniem
- Po rocznym rozstaniu przyjeżdżają do ciebie, do Poznania, Tereska i chłopcy.
- Pierwsze mieszkanie było przy ulicy Gwardii Ludowej 10/4. Dwa wysokie pokoje w starej kamienicy. Mieliśmy tam nawet kominek. Estrada się ciągle odgrażała, że załatwi mi lokum, ale ostatecznie po prostu zamieniłem moje krakowskie mieszkanie na poznańskie. I tak osiedliśmy się na Wildzie (dzielnica Poznania). Ale najpierw, jak Teresa przyjechała z chłopakami do Poznania, to kilka dni mieszkaliśmy u Wojtka Michalskiego - kolegi z Teya. Okazało się, że za wcześnie dotarli, remont mieszkania jeszcze nie był skończony. A Wojtek był akurat po rozwodzie i kilka dni u niego byliśmy. Zaraz mój Maciek miał pierwszą pamiątkę z Poznania, bo przebiegał pod skrzynką na listy, pierdaknął głową i miał dziurę. Z dziećmi było dużo różnych przygód. Kiedyś wieczorem byli już w łóżkach, mogliśmy z Tereską usiąść chwilę sami. Zrobiło się cicho w pokoju dzieci, myślałem, że nareszcie posnęły. Nagle słychać wrzask: 'Auuuuuu!!!'. Wpadam do pokoju, chłopcy w łóżkach ponakrywani kołdrami na głowę. Pytam, co się stało. Cisza. Rozglądam się po pokoju, a w kontakt jest wciśnięty taki wielki gwóźdź. Pytam się, kto to zrobił. Nikt. Mówię do Piotrusia: 'Wyciągnij to'. 'Nie, bo boli'. Później kupiłem ziemię i dom w Przeźmierowie. Sad, łąka. A koło domu zbudowaliśmy oranżerię. To było takie spełnienie marzeń.
- Przeglądam rachunki, faktury, umowy z czasów remontu i budowy. Różne ci pseudonimy fachowcy dawali: Bogumił, Bogusław, Bogdan, ale jakoś im ten Bohdan nie pasował. W 1983 zarejestrowaliście, a właściwie twoja żona, działalność gospodarczą. Otworzyła sklep.
- To było rozszerzenie mojego hobby. Zawsze miałem akwaria, lubiłem to. W naszym sklepie było inaczej niż w innych sklepach zoologicznych wtedy. Nie było czuć zwierząt, było elegancko. Miałem rybki nawet z Tajlandii. Wymyśliłem taką akcję marketingową - w Dzień Dziecka na Starym Rynku były różne konkursy, występy. Wysłałem pracownika z wiadrem pełnym rybek. No i on dzieciom dawał w woreczku po dwie rybki, po trzy. I stoją dzieci z tymi rybkami w rękach. I co teraz? Rodzice mówią: 'Przecież nie mamy w domu akwarium'. A mój sklep był sto metrów od Rynku. I wszyscy przyszli do mnie kupić dla rybek wyposażenie: akwarium, roślinkę, piasek, jedzenie. Dla pana Zenka to było niewyobrażalne, żeby artysta kabaretowy handlował rybkami. Mój pomysł polegał na tym, żeby była jakaś alternatywa dla kabaretu. Teresa bardzo dobrze prowadziła ten sklep. A nie było wtedy łatwo inicjatywie prywatnej. Urząd skarbowy prowadził na przykład tak zwane kontrole z nasłuchu. Stał pan w kolejce i nasłuchiwał, że ktoś kupił trzy gupiki i dwie zeberki. A później wpadał i pytał: 'Gdzie to jest odnotowane?!'. Remanent roczny - gupik samiczka, gupik samczyk, mieczyk, platynka, brzana - każde zwierzątko i każda smycz: ile sztuk i gdzie te rybki. Urząd skarbowy dbał o prywatną inicjatywę, tak jak teraz. Z czułością dużą. Kontrole i podatki. Ale niektórzy urzędnicy lubili rybki. I kupowali taniej, a nawet dostawali za darmo. A to chyba nie było zgodne z przepisami. Ja się mogłem zawsze wytłumaczyć, że coś tam było pomylonego, że mogło mi się coś źle podliczyć.
Zrobiliśmy też kiedyś z Tereską interes życia. Kupiliśmy w Tajlandii ponad trzy tysiące krabów, takich malutkich, akwariowych. I wszystkie te kraby padły w ciągu kilku dni. Przewoziliśmy je w plastikowych mydelniczkach. Zostaliśmy z tymi setkami mydelniczek.
- Kiedy tak opowiadasz o intensywności waszego życia na przełomie lat 70. i 80., to trudno uwierzyć, że dałeś radę być jeszcze troskliwym ojcem trzech synów.
- To okrutny paradoks. Chcesz utrzymać dom, musisz pracować. Im więcej pracujesz, tym większe pieniądze. I coraz więcej bankietów, 188 znajomych. Możesz powiedzieć 'stop'? Nie. Bo to jest tak rozpędzone, że jak zahamuje, to zgniecie i ciebie, i innych. Ja powiem: nie jadę, nie pracuję! A koledzy, którzy są ze mną w zespole? A ci, którzy przygotowywali koncert? Nasze życie polega na tym, że nie ma ośmiu godzin pracy. Na przykład: tata jest rano w domu i odprowadza dzieci do szkoły. A ja rano mam odespać, bo pracuję w nocy. A jeśli po koncercie jest bankiecik, to wiadomo, że muszę dłużej spać. Albo wyjazd w trasę. Wtedy mnie nie ma w domu przez tydzień albo miesiąc. Teresa była bardzo związana z chłopcami. Wszystko o sobie wiedzieli, ona była od problemów w szkole, od życia codziennego. Ja tylko kiedy byłem w domu, mogłem się nimi zajmować. I wtedy pracowaliśmy w ogrodzie, w sadzie. Rozmawialiśmy, znałem ich marzenia, potrzeby. Udawało się nawet wyjeżdżać na wakacje. Niezbyt często, ale jeździliśmy.
Helka [piosenkarka Eleni] zorganizowała dla nas wakacje w Grecji, na Korfu. Ona z rodziną, z córką Afrodytą, i my wszyscy: Teresa, Maciek, Piotrek, Bartek. Ledwie przyjechaliśmy i Maciek na skale rozwalił stopę. Pojechaliśmy na pogotowie. A tam lekarz chciał uparcie ze mną po angielsku mówić, więc ja do niego: 'Katastrofi!', krzyczę i igłę mu do ręki wkładam - szyj, nie gadaj! Maciek do końca wakacji chodził w bandażu, nie mógł do morza wchodzić.
- Na zdjęciach z Grecji jest Afrodyta, Teresa, Piotrek. Uśmiechnięci, opaleni. Byliście tam w 1985 roku. Jeszcze pięć lat i wszystko się zmieni. Powiedz mi, jaka jest twoja wiara w Boga? Jest, nie ma jej?
- Wiara mi w niczym nie przeszkadza. Jest kilka religii, które mi się podobają. Buddyzm na przykład.
- A ślub kościelny miałeś?
- Nie, jestem jeszcze przed ślubem kościelnym.
- Synowie byli chrzczeni?
- Tak, poszli sobie piechotą do chrztu. Zdecydowaliśmy, że jak skończą co najmniej szesnaście lat i będą chcieli być ochrzczeni w wierze katolickiej, to wtedy sobie pójdą do kościoła. Załatwiałem im kościół, księdza. Chciałem, żeby zadecydowali sami, a nie żeby ktoś ich wodą polewał zimną po głowie - nieświadomych.
- We wszystkich sprawach tak świadomie wychowywaliście dzieci?
- Raczej tak. Maciek urodził się w 1973, Piotrek w 1974, a później dłuższa przerwa. Ale tatuś sobie przypomniał, jak się dzieci robi, i jeszcze sobie jedno zrobiliśmy. Bartek urodził się w 1979 w Poznaniu.
- Z twoją rodziną związana jest tragedia. Nigdy nie chciałeś mówić o tym publicznie. Ale zawsze byłeś podpytywany, spekulowano, co się właściwie stało. W 1989 roku wasz środkowy syn, Piotr, odebrał sobie życie. Czy rozmawialiście, roztrząsaliście z Maćkiem i Bartkiem, jak to się stało, że zginął? Że stracił wiarę w to, że może przyjść do braci, do rodziców, powiedzieć coś ważnego, szukać pomocy?
- Teraz nie jest to tajemnicą między nami, wiedzą tyle co ja. Ale... Bardzo chciałbym się dowiedzieć, jak wyglądały te ostatnie godziny życia Piotrka. Miał piętnaście lat. Wyszedł po taśmy z Teya, które pożyczył koledze. I już nie wrócił do domu.
- A dlaczego pożyczył? Chłopcy pożyczali kolegom te taśmy?
- Chyba się chciał ojcem pochwalić.
- Skąd miał odebrać kasety?
- Z Poznania, z Wildy.
- Czym pojechał? Z Przeźmierowa na Wildę jest kawałek.
- Autobusem.
- Ale dojechał w ogóle na Wildę? Był u tego kolegi?
- Nie wiem. Znali się ze szkoły, wcześniej mieszkaliśmy przecież na Wildzie, Piotrek chodził tam do podstawówki. Ale czy do niego dotarł i czy odebrał kasety - nie wiem. Ten kolega się nigdy do mnie nie odezwał. Może coś go natchnie jeszcze. A te kasety znikły. W Przeźmierowie Piotrek kolegował się z wieloma chłopakami. Listonosz, jak mnie widział, to dostawał spazmów, dwa razy miał atak serca.
- Dlaczego?
- Bo w rzeczach, które znaleziono przy Piotrusiu, był nóż pożyczony od syna tego listonosza. Pasek, na którym wisiał, też był jego.
- Z kim się kolegował Piotrek? Z jakimi grupami?
- Z różnymi. Miał wielką umiejętność zaprzyjaźniania się z różnymi ludźmi.
- Myślisz, że synowie musieli walczyć z twoim mitem? Musieli udowadniać, że nie świecą światłem odbitym, że są sobą?
- Tak. Nie tylko wśród rówieśników mieli ciężko. Pani w szkole potrafiła do mojego syna mówić 'Pelagia'. Albo pytać na lekcji chłopców: 'Gdzie ojciec teraz chałturzy?'. Cokolwiek zrobili, narozrabiali, to zaraz z tego była afera, że mają przewrócone w głowie, że im się wydaje, że mogą więcej. Ciężko mieli, naprawdę. Udowodnij, że jesteś twardy, że możesz iść ukraść coś ze sklepu, pobić się, pić. Podpuszczanie. Tak. Taki Piotruś był. W domu nie było żadnych konfliktów, z Maćkiem i Bartkiem nic nie rozrabiali. Nie zażywał narkotyków. Bardziej go interesowało wino. Potrafił jabola w parku z kolegami wypić. Bardzo chciał imponować innym, że on sam coś potrafi, za wszelka cenę. To nie był taki grzeczny chłopiec, zawsze miał swoje zdanie, swoje pomysły. Myślę, że mogło być tak: spróbuj się powiesić, a my cię odetniemy albo sam się odetniesz. Miał pasek i nóż nie swój.
- Milicja go znalazła?
- Nie, osobiście go odcinałem. Rano przyszła sąsiadka. Zapytać, czy Piotrek jest w domu. Powiedziałem, że tak, i poszedłem do jego pokoju, bo byłem pewien, że wrócił w nocy, on tak robił. Wchodził przez taką swoją drogę, przez dach. Ona wiedziała już, co się stało, ale nie była w stanie mi tego powiedzieć. Zobaczyłem, że Piotrka nie ma - wyszedłem go szukać. Powiesił się jakieś trzysta metrów od domu, na płocie, od zewnątrz. Tam była taka dzika ścieżka. Z okien nie było nic widać. To były resztki płotu, taka konstrukcja. Piotrek zmarł w Wielki Piątek. W czasie dochodzenia milicji okazało się, że w Przeźmierowie wszystkie dzieci chodzą spać o dwudziestej. Nikogo nigdzie nie było. Nikt nic nie widział, nikt nie rozmawiał z Piotrkiem. Jedynym dzieckiem, które nie było o ósmej wieczorem w łóżku, był Piotr. Piotrka największym marzeniem był motocykl. Był w Przeźmierowie ktoś, kto pożyczał chłopakom ten motocykl, oni jeździli w trójkę, czwórkę. I tego wieczoru jeździły ukochane motory Piotrusia, był widziany wieczorem, jak prowadził motocykl w Przeźmierowie.
- Czyli był w Przeźmierowie od wieczora, chodził gdzieś, krążył. O której godzinie to się mogło stać?
- Koło pierwszej chyba. Wyrzuciłem wszystkie papiery, dokumenty. Nie jestem jakimś hobbystą czy masochistą.
- Kiedy odciąłeś swojego syna, myślałeś, że zrobił to sam czy że ktoś mu pomógł?
- Jestem przekonany, że był ktoś drugi z nim. Ktoś mu to zrobił albo kazał mu to zrobić.
- Nie było podejrzeń, że to miało być wymierzone w ciebie? Że to ciebie ktoś chciał postraszyć?
- Nie, absolutnie. Nigdy nie miałem żadnych przykrości, podpaleń, kradzieży, nie robiono mi nic z samochodem. Nikt mnie nie straszył, nie szantażował. Nigdy tak nie było.
- Po śmierci Piotrusia nie pojawił się ktoś, kto mógłby ci pomóc zrozumieć? Jakiś świadek, kolega?
- Nie. Tam jest skrywana jakaś tajemnica przeźmierowska albo może wildecka.
- Czuliście się winni oboje z żoną? Że nie zauważyliście, że dzieje się coś złego?
- Nie mogłem się winić. On miał swoje tajemnice. Nie można kontrolować we wszystkim dziecka. Szukaliśmy wszędzie odpowiedzi, jak to się stało. Teresa przez rok właściwie nie oprzytomniała. Byliśmy nawet u jakiejś domorosłej wróżki. I ona powiedziała, że Piotrek był niekochany w domu. Że nie zaznał serca. To dobiło Teresę. Była bardzo wrażliwa. Powiedziała mi: 'Ty dasz sobie radę z dziećmi, ja już nie mogę, bo brakło tego jednego'. Strasznie tęskniła za Piotrkiem. Jeszcze wypowiedzieli nam miejsce, w którym Teresa miała sklep. Nie wiem... To już było za dużo.
- A dlaczego uważała, że dasz sobie radę bez niej?
- Bo wiedziała, że jestem silniejszy. Piotra zabrakło, ale dwóch jeszcze zostało. Nie wiem, dlaczego nie dała rady. Za dużo była sama w domu, dużo rozmyślała.
- Ona miała ewidentną depresję. Nie szukaliście pomocy u lekarza? Nikt wam nie pomógł.
- Myślałem, że matka trojga dzieci ma wielką siłę życia, że jest silna. A ona była zupełnie załamana, oskarżała się. Do tego dochodziły plotki, ludzie ciągle obserwowali, gadali. W ten dzień, kiedy się zabiła, mieliśmy w domu gości. Gdyby była w jakimś złym nastroju, nie zgodziłaby się na wizytę gości przecież. Nie pomyślałem, że jest aż tak źle. Teresa zabiła się prawie rok po śmierci Piotrusia. Wieczorem przyjechał kolega Andrzej, on wtedy już mieszkał na stałe w Szwecji. Piliśmy, rozmawialiśmy o wszystkim, tylko nie o śmierci. W pewnej chwili Teresa poszła na górę, była zmęczona. Kiedy goście już wychodzili, bo mieli spać w Baranowie - od nas kawałek - poszedłem po nią, żeby się zeszła pożegnać. Powiesiła się na biustonoszu. Odszarpnąłem ten stanik, próbowałem ją reanimować, ratować. Zmarła mi na rękach. Nic już nie powiedziała, była nieprzytomna. Zawołałem: 'Andrzej, Andrzej! Popatrz, co się stało!'. A on, jak był pijany strasznie, tak wsiadł w samochód i uciekł. Nie wiem, jak dojechał do Krakowa. Ale jakoś dojechał. Potem pogotowie.
- Jak to się stało, że nie zwariowałeś?
- Jeszcze musiałem przytrzymać zwłoki żony tak długo, żeby dzieci poszły rano do szkoły, dopiero wtedy pozwoliłem ją wyprowadzić. Chłopcy wiedzieli, że mama zmarła, ale jak, dlaczego - nie wtajemniczałem ich. Dopiero później. Maciek miał szesnaście lat, Bartek jedenaście. Potem zmarł ojciec mojej żony, matka.
- Gdzie szukałeś pomocy?
- Przyjechał mój ojciec i siostra z córką. Przez rok mieszkali z nami.
- Ilona, twoja siostra, często jest pytana przez znajomych i nieznajomych: Jaki jest brat? Jakie opowiada dowcipy w domu? Mnie powiedziała tak: 'Wszystkim się wydaje, że Bohdan jest taki wesoły, dowcipny. A on jest smutniejszy, niż wszyscy myślą. Pamiętam, po śmierci Tereni, kiedy wracał z trasy, to siadał przy stole, podpierał głowę i tak siedział i siedział parę godzin'.
- Pierwsze pytanie kolegi z zespołu brzmiało: 'Kiedy będziemy grać następny koncert?'. Nie - jak ja się czuję.
- Bardzo kochałeś Teresę?
- Tak.
- Ona ciebie?
- Też.
- Zostawiła jakiś list, coś dla synów?
- Nie.
- A Piotrek?
- Też nie.
- Czułeś gniew, szukałeś winnych?
- Ciągle pytałem: dlaczego? Ale nie czułem żadnej nienawiści. Nie robiłem żadnej nagonki na nikogo, nie chciałem się mścić. Musiałem zająć się Maćkiem, on też próbował po Piotrku. Był wtedy taki tygodnik 'Poznaniak'. Jakaś panienka i fotoreporter mnie dopadli. Powiedziałem: 'Jeszcze jedno zdjęcie mi zrobisz, to ci to szkiełko do oka wsadzę'. A panienka mówi, że nie szkodzi: 'I tak mam zdjęcia z sekcji zwłok pana żony'. I że zamieści to w gazecie. Poszedłem do właściciela tej gazetki, żeby nie grzebał w moich trumnach. Ten artykuł się nie ukazał.
A zupełnie już mi odpuściło po tragedii córki Eleni. Zastrzelił ją narzeczony. Pojechałem Helce pomóc, stałem pod domem i krzyczałem do tych dziennikarzy, którzy tam się kłębili: 'Spierdalajcie!'.
- Nie poszedłeś w stronę Kościoła?
- Nie, a jeszcze jakiś wikary z Przeźmierowa mi powiedział, że to moja wina. Bo Piotrek nie mógł w domu się alkoholu napić, tylko z kolegami musiał ukradkiem. Chwyciłem go za szmaty: 'Jak będziesz miał swoje dzieci, to możesz z nimi pić w domu, jak będą miały szesnaście lat'. Teorie niektórych religii mówią, że cierpienie uszlachetnia, że człowiek po konfrontacji z ostatecznością wraca na drogę wiary czy prawdy, że zmienia podejście do życia. Na mnie to nie działa. Śmierć moich najbliższych nie zrobiła mnie lepszym ani gorszym. Zrobiła mi wielką, niewyobrażalną dziurę. Ale nie była do niczego potrzebna, nie dała nic dobrego. Sprzedałem tamten dom. Za dużo się przypominało.
- Po rocznym rozstaniu przyjeżdżają do ciebie, do Poznania, Tereska i chłopcy.
- Pierwsze mieszkanie było przy ulicy Gwardii Ludowej 10/4. Dwa wysokie pokoje w starej kamienicy. Mieliśmy tam nawet kominek. Estrada się ciągle odgrażała, że załatwi mi lokum, ale ostatecznie po prostu zamieniłem moje krakowskie mieszkanie na poznańskie. I tak osiedliśmy się na Wildzie (dzielnica Poznania). Ale najpierw, jak Teresa przyjechała z chłopakami do Poznania, to kilka dni mieszkaliśmy u Wojtka Michalskiego - kolegi z Teya. Okazało się, że za wcześnie dotarli, remont mieszkania jeszcze nie był skończony. A Wojtek był akurat po rozwodzie i kilka dni u niego byliśmy. Zaraz mój Maciek miał pierwszą pamiątkę z Poznania, bo przebiegał pod skrzynką na listy, pierdaknął głową i miał dziurę. Z dziećmi było dużo różnych przygód. Kiedyś wieczorem byli już w łóżkach, mogliśmy z Tereską usiąść chwilę sami. Zrobiło się cicho w pokoju dzieci, myślałem, że nareszcie posnęły. Nagle słychać wrzask: 'Auuuuuu!!!'. Wpadam do pokoju, chłopcy w łóżkach ponakrywani kołdrami na głowę. Pytam, co się stało. Cisza. Rozglądam się po pokoju, a w kontakt jest wciśnięty taki wielki gwóźdź. Pytam się, kto to zrobił. Nikt. Mówię do Piotrusia: 'Wyciągnij to'. 'Nie, bo boli'. Później kupiłem ziemię i dom w Przeźmierowie. Sad, łąka. A koło domu zbudowaliśmy oranżerię. To było takie spełnienie marzeń.
- Przeglądam rachunki, faktury, umowy z czasów remontu i budowy. Różne ci pseudonimy fachowcy dawali: Bogumił, Bogusław, Bogdan, ale jakoś im ten Bohdan nie pasował. W 1983 zarejestrowaliście, a właściwie twoja żona, działalność gospodarczą. Otworzyła sklep.
- To było rozszerzenie mojego hobby. Zawsze miałem akwaria, lubiłem to. W naszym sklepie było inaczej niż w innych sklepach zoologicznych wtedy. Nie było czuć zwierząt, było elegancko. Miałem rybki nawet z Tajlandii. Wymyśliłem taką akcję marketingową - w Dzień Dziecka na Starym Rynku były różne konkursy, występy. Wysłałem pracownika z wiadrem pełnym rybek. No i on dzieciom dawał w woreczku po dwie rybki, po trzy. I stoją dzieci z tymi rybkami w rękach. I co teraz? Rodzice mówią: 'Przecież nie mamy w domu akwarium'. A mój sklep był sto metrów od Rynku. I wszyscy przyszli do mnie kupić dla rybek wyposażenie: akwarium, roślinkę, piasek, jedzenie. Dla pana Zenka to było niewyobrażalne, żeby artysta kabaretowy handlował rybkami. Mój pomysł polegał na tym, żeby była jakaś alternatywa dla kabaretu. Teresa bardzo dobrze prowadziła ten sklep. A nie było wtedy łatwo inicjatywie prywatnej. Urząd skarbowy prowadził na przykład tak zwane kontrole z nasłuchu. Stał pan w kolejce i nasłuchiwał, że ktoś kupił trzy gupiki i dwie zeberki. A później wpadał i pytał: 'Gdzie to jest odnotowane?!'. Remanent roczny - gupik samiczka, gupik samczyk, mieczyk, platynka, brzana - każde zwierzątko i każda smycz: ile sztuk i gdzie te rybki. Urząd skarbowy dbał o prywatną inicjatywę, tak jak teraz. Z czułością dużą. Kontrole i podatki. Ale niektórzy urzędnicy lubili rybki. I kupowali taniej, a nawet dostawali za darmo. A to chyba nie było zgodne z przepisami. Ja się mogłem zawsze wytłumaczyć, że coś tam było pomylonego, że mogło mi się coś źle podliczyć.
Zrobiliśmy też kiedyś z Tereską interes życia. Kupiliśmy w Tajlandii ponad trzy tysiące krabów, takich malutkich, akwariowych. I wszystkie te kraby padły w ciągu kilku dni. Przewoziliśmy je w plastikowych mydelniczkach. Zostaliśmy z tymi setkami mydelniczek.
- Kiedy tak opowiadasz o intensywności waszego życia na przełomie lat 70. i 80., to trudno uwierzyć, że dałeś radę być jeszcze troskliwym ojcem trzech synów.
- To okrutny paradoks. Chcesz utrzymać dom, musisz pracować. Im więcej pracujesz, tym większe pieniądze. I coraz więcej bankietów, 188 znajomych. Możesz powiedzieć 'stop'? Nie. Bo to jest tak rozpędzone, że jak zahamuje, to zgniecie i ciebie, i innych. Ja powiem: nie jadę, nie pracuję! A koledzy, którzy są ze mną w zespole? A ci, którzy przygotowywali koncert? Nasze życie polega na tym, że nie ma ośmiu godzin pracy. Na przykład: tata jest rano w domu i odprowadza dzieci do szkoły. A ja rano mam odespać, bo pracuję w nocy. A jeśli po koncercie jest bankiecik, to wiadomo, że muszę dłużej spać. Albo wyjazd w trasę. Wtedy mnie nie ma w domu przez tydzień albo miesiąc. Teresa była bardzo związana z chłopcami. Wszystko o sobie wiedzieli, ona była od problemów w szkole, od życia codziennego. Ja tylko kiedy byłem w domu, mogłem się nimi zajmować. I wtedy pracowaliśmy w ogrodzie, w sadzie. Rozmawialiśmy, znałem ich marzenia, potrzeby. Udawało się nawet wyjeżdżać na wakacje. Niezbyt często, ale jeździliśmy.
Helka [piosenkarka Eleni] zorganizowała dla nas wakacje w Grecji, na Korfu. Ona z rodziną, z córką Afrodytą, i my wszyscy: Teresa, Maciek, Piotrek, Bartek. Ledwie przyjechaliśmy i Maciek na skale rozwalił stopę. Pojechaliśmy na pogotowie. A tam lekarz chciał uparcie ze mną po angielsku mówić, więc ja do niego: 'Katastrofi!', krzyczę i igłę mu do ręki wkładam - szyj, nie gadaj! Maciek do końca wakacji chodził w bandażu, nie mógł do morza wchodzić.
- Na zdjęciach z Grecji jest Afrodyta, Teresa, Piotrek. Uśmiechnięci, opaleni. Byliście tam w 1985 roku. Jeszcze pięć lat i wszystko się zmieni. Powiedz mi, jaka jest twoja wiara w Boga? Jest, nie ma jej?
- Wiara mi w niczym nie przeszkadza. Jest kilka religii, które mi się podobają. Buddyzm na przykład.
- A ślub kościelny miałeś?
- Nie, jestem jeszcze przed ślubem kościelnym.
- Synowie byli chrzczeni?
- Tak, poszli sobie piechotą do chrztu. Zdecydowaliśmy, że jak skończą co najmniej szesnaście lat i będą chcieli być ochrzczeni w wierze katolickiej, to wtedy sobie pójdą do kościoła. Załatwiałem im kościół, księdza. Chciałem, żeby zadecydowali sami, a nie żeby ktoś ich wodą polewał zimną po głowie - nieświadomych.
- We wszystkich sprawach tak świadomie wychowywaliście dzieci?
- Raczej tak. Maciek urodził się w 1973, Piotrek w 1974, a później dłuższa przerwa. Ale tatuś sobie przypomniał, jak się dzieci robi, i jeszcze sobie jedno zrobiliśmy. Bartek urodził się w 1979 w Poznaniu.
- Z twoją rodziną związana jest tragedia. Nigdy nie chciałeś mówić o tym publicznie. Ale zawsze byłeś podpytywany, spekulowano, co się właściwie stało. W 1989 roku wasz środkowy syn, Piotr, odebrał sobie życie. Czy rozmawialiście, roztrząsaliście z Maćkiem i Bartkiem, jak to się stało, że zginął? Że stracił wiarę w to, że może przyjść do braci, do rodziców, powiedzieć coś ważnego, szukać pomocy?
- Teraz nie jest to tajemnicą między nami, wiedzą tyle co ja. Ale... Bardzo chciałbym się dowiedzieć, jak wyglądały te ostatnie godziny życia Piotrka. Miał piętnaście lat. Wyszedł po taśmy z Teya, które pożyczył koledze. I już nie wrócił do domu.
- A dlaczego pożyczył? Chłopcy pożyczali kolegom te taśmy?
- Chyba się chciał ojcem pochwalić.
- Skąd miał odebrać kasety?
- Z Poznania, z Wildy.
- Czym pojechał? Z Przeźmierowa na Wildę jest kawałek.
- Autobusem.
- Ale dojechał w ogóle na Wildę? Był u tego kolegi?
- Nie wiem. Znali się ze szkoły, wcześniej mieszkaliśmy przecież na Wildzie, Piotrek chodził tam do podstawówki. Ale czy do niego dotarł i czy odebrał kasety - nie wiem. Ten kolega się nigdy do mnie nie odezwał. Może coś go natchnie jeszcze. A te kasety znikły. W Przeźmierowie Piotrek kolegował się z wieloma chłopakami. Listonosz, jak mnie widział, to dostawał spazmów, dwa razy miał atak serca.
- Dlaczego?
- Bo w rzeczach, które znaleziono przy Piotrusiu, był nóż pożyczony od syna tego listonosza. Pasek, na którym wisiał, też był jego.
- Z kim się kolegował Piotrek? Z jakimi grupami?
- Z różnymi. Miał wielką umiejętność zaprzyjaźniania się z różnymi ludźmi.
- Myślisz, że synowie musieli walczyć z twoim mitem? Musieli udowadniać, że nie świecą światłem odbitym, że są sobą?
- Tak. Nie tylko wśród rówieśników mieli ciężko. Pani w szkole potrafiła do mojego syna mówić 'Pelagia'. Albo pytać na lekcji chłopców: 'Gdzie ojciec teraz chałturzy?'. Cokolwiek zrobili, narozrabiali, to zaraz z tego była afera, że mają przewrócone w głowie, że im się wydaje, że mogą więcej. Ciężko mieli, naprawdę. Udowodnij, że jesteś twardy, że możesz iść ukraść coś ze sklepu, pobić się, pić. Podpuszczanie. Tak. Taki Piotruś był. W domu nie było żadnych konfliktów, z Maćkiem i Bartkiem nic nie rozrabiali. Nie zażywał narkotyków. Bardziej go interesowało wino. Potrafił jabola w parku z kolegami wypić. Bardzo chciał imponować innym, że on sam coś potrafi, za wszelka cenę. To nie był taki grzeczny chłopiec, zawsze miał swoje zdanie, swoje pomysły. Myślę, że mogło być tak: spróbuj się powiesić, a my cię odetniemy albo sam się odetniesz. Miał pasek i nóż nie swój.
- Milicja go znalazła?
- Nie, osobiście go odcinałem. Rano przyszła sąsiadka. Zapytać, czy Piotrek jest w domu. Powiedziałem, że tak, i poszedłem do jego pokoju, bo byłem pewien, że wrócił w nocy, on tak robił. Wchodził przez taką swoją drogę, przez dach. Ona wiedziała już, co się stało, ale nie była w stanie mi tego powiedzieć. Zobaczyłem, że Piotrka nie ma - wyszedłem go szukać. Powiesił się jakieś trzysta metrów od domu, na płocie, od zewnątrz. Tam była taka dzika ścieżka. Z okien nie było nic widać. To były resztki płotu, taka konstrukcja. Piotrek zmarł w Wielki Piątek. W czasie dochodzenia milicji okazało się, że w Przeźmierowie wszystkie dzieci chodzą spać o dwudziestej. Nikogo nigdzie nie było. Nikt nic nie widział, nikt nie rozmawiał z Piotrkiem. Jedynym dzieckiem, które nie było o ósmej wieczorem w łóżku, był Piotr. Piotrka największym marzeniem był motocykl. Był w Przeźmierowie ktoś, kto pożyczał chłopakom ten motocykl, oni jeździli w trójkę, czwórkę. I tego wieczoru jeździły ukochane motory Piotrusia, był widziany wieczorem, jak prowadził motocykl w Przeźmierowie.
- Czyli był w Przeźmierowie od wieczora, chodził gdzieś, krążył. O której godzinie to się mogło stać?
- Koło pierwszej chyba. Wyrzuciłem wszystkie papiery, dokumenty. Nie jestem jakimś hobbystą czy masochistą.
- Kiedy odciąłeś swojego syna, myślałeś, że zrobił to sam czy że ktoś mu pomógł?
- Jestem przekonany, że był ktoś drugi z nim. Ktoś mu to zrobił albo kazał mu to zrobić.
- Nie było podejrzeń, że to miało być wymierzone w ciebie? Że to ciebie ktoś chciał postraszyć?
- Nie, absolutnie. Nigdy nie miałem żadnych przykrości, podpaleń, kradzieży, nie robiono mi nic z samochodem. Nikt mnie nie straszył, nie szantażował. Nigdy tak nie było.
- Po śmierci Piotrusia nie pojawił się ktoś, kto mógłby ci pomóc zrozumieć? Jakiś świadek, kolega?
- Nie. Tam jest skrywana jakaś tajemnica przeźmierowska albo może wildecka.
- Czuliście się winni oboje z żoną? Że nie zauważyliście, że dzieje się coś złego?
- Nie mogłem się winić. On miał swoje tajemnice. Nie można kontrolować we wszystkim dziecka. Szukaliśmy wszędzie odpowiedzi, jak to się stało. Teresa przez rok właściwie nie oprzytomniała. Byliśmy nawet u jakiejś domorosłej wróżki. I ona powiedziała, że Piotrek był niekochany w domu. Że nie zaznał serca. To dobiło Teresę. Była bardzo wrażliwa. Powiedziała mi: 'Ty dasz sobie radę z dziećmi, ja już nie mogę, bo brakło tego jednego'. Strasznie tęskniła za Piotrkiem. Jeszcze wypowiedzieli nam miejsce, w którym Teresa miała sklep. Nie wiem... To już było za dużo.
- A dlaczego uważała, że dasz sobie radę bez niej?
- Bo wiedziała, że jestem silniejszy. Piotra zabrakło, ale dwóch jeszcze zostało. Nie wiem, dlaczego nie dała rady. Za dużo była sama w domu, dużo rozmyślała.
- Ona miała ewidentną depresję. Nie szukaliście pomocy u lekarza? Nikt wam nie pomógł.
- Myślałem, że matka trojga dzieci ma wielką siłę życia, że jest silna. A ona była zupełnie załamana, oskarżała się. Do tego dochodziły plotki, ludzie ciągle obserwowali, gadali. W ten dzień, kiedy się zabiła, mieliśmy w domu gości. Gdyby była w jakimś złym nastroju, nie zgodziłaby się na wizytę gości przecież. Nie pomyślałem, że jest aż tak źle. Teresa zabiła się prawie rok po śmierci Piotrusia. Wieczorem przyjechał kolega Andrzej, on wtedy już mieszkał na stałe w Szwecji. Piliśmy, rozmawialiśmy o wszystkim, tylko nie o śmierci. W pewnej chwili Teresa poszła na górę, była zmęczona. Kiedy goście już wychodzili, bo mieli spać w Baranowie - od nas kawałek - poszedłem po nią, żeby się zeszła pożegnać. Powiesiła się na biustonoszu. Odszarpnąłem ten stanik, próbowałem ją reanimować, ratować. Zmarła mi na rękach. Nic już nie powiedziała, była nieprzytomna. Zawołałem: 'Andrzej, Andrzej! Popatrz, co się stało!'. A on, jak był pijany strasznie, tak wsiadł w samochód i uciekł. Nie wiem, jak dojechał do Krakowa. Ale jakoś dojechał. Potem pogotowie.
- Jak to się stało, że nie zwariowałeś?
- Jeszcze musiałem przytrzymać zwłoki żony tak długo, żeby dzieci poszły rano do szkoły, dopiero wtedy pozwoliłem ją wyprowadzić. Chłopcy wiedzieli, że mama zmarła, ale jak, dlaczego - nie wtajemniczałem ich. Dopiero później. Maciek miał szesnaście lat, Bartek jedenaście. Potem zmarł ojciec mojej żony, matka.
- Gdzie szukałeś pomocy?
- Przyjechał mój ojciec i siostra z córką. Przez rok mieszkali z nami.
- Ilona, twoja siostra, często jest pytana przez znajomych i nieznajomych: Jaki jest brat? Jakie opowiada dowcipy w domu? Mnie powiedziała tak: 'Wszystkim się wydaje, że Bohdan jest taki wesoły, dowcipny. A on jest smutniejszy, niż wszyscy myślą. Pamiętam, po śmierci Tereni, kiedy wracał z trasy, to siadał przy stole, podpierał głowę i tak siedział i siedział parę godzin'.
- Pierwsze pytanie kolegi z zespołu brzmiało: 'Kiedy będziemy grać następny koncert?'. Nie - jak ja się czuję.
- Bardzo kochałeś Teresę?
- Tak.
- Ona ciebie?
- Też.
- Zostawiła jakiś list, coś dla synów?
- Nie.
- A Piotrek?
- Też nie.
- Czułeś gniew, szukałeś winnych?
- Ciągle pytałem: dlaczego? Ale nie czułem żadnej nienawiści. Nie robiłem żadnej nagonki na nikogo, nie chciałem się mścić. Musiałem zająć się Maćkiem, on też próbował po Piotrku. Był wtedy taki tygodnik 'Poznaniak'. Jakaś panienka i fotoreporter mnie dopadli. Powiedziałem: 'Jeszcze jedno zdjęcie mi zrobisz, to ci to szkiełko do oka wsadzę'. A panienka mówi, że nie szkodzi: 'I tak mam zdjęcia z sekcji zwłok pana żony'. I że zamieści to w gazecie. Poszedłem do właściciela tej gazetki, żeby nie grzebał w moich trumnach. Ten artykuł się nie ukazał.
A zupełnie już mi odpuściło po tragedii córki Eleni. Zastrzelił ją narzeczony. Pojechałem Helce pomóc, stałem pod domem i krzyczałem do tych dziennikarzy, którzy tam się kłębili: 'Spierdalajcie!'.
- Nie poszedłeś w stronę Kościoła?
- Nie, a jeszcze jakiś wikary z Przeźmierowa mi powiedział, że to moja wina. Bo Piotrek nie mógł w domu się alkoholu napić, tylko z kolegami musiał ukradkiem. Chwyciłem go za szmaty: 'Jak będziesz miał swoje dzieci, to możesz z nimi pić w domu, jak będą miały szesnaście lat'. Teorie niektórych religii mówią, że cierpienie uszlachetnia, że człowiek po konfrontacji z ostatecznością wraca na drogę wiary czy prawdy, że zmienia podejście do życia. Na mnie to nie działa. Śmierć moich najbliższych nie zrobiła mnie lepszym ani gorszym. Zrobiła mi wielką, niewyobrażalną dziurę. Ale nie była do niczego potrzebna, nie dała nic dobrego. Sprzedałem tamten dom. Za dużo się przypominało.